Mama z ulepioną podłogą

26.8.16 Komentarze 9

Zauważyłam, że jedną z rzeczy, którą doceniacie w moim pisaniu jest szczerość.
Tak. Pozwalam sobie tutaj na dużo szczerości. Może nawet na więcej niż w realnym życiu.. zawsze bardziej wolałam pisać niż mówić.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie obróci się to przeciwko mnie..

I dzisiaj szczerze napiszę jak to ze mną jest ostatnio.
Bez owijania w bawełnę.
Bez tych wszystkich ochów i achów, chociaż i one nigdy udawane nie były.
Może któraś z was się oburzy, zacznie przywoływać wcześniejsze wpisy, pomyśli o mnie źle, albo po prostu gorzej niż dotychczas..
A może inna da sobie przyzwolenie na pewne uczucia i poczuje napływ nowych sił do dalszej walki.
Na tą pierwszą grupę nic nie poradzę.
Dla drugiej, warto być szczerą.

Ostatnio działam na rezerwie.
Rezerwie sił, cierpliwości, chęci i radości.
Mam wrażenie, że wszystkie zasoby się wyczerpały.
Że nie mam już z czego dawać.. a wymagania rosną.
Różne wymagania.
Na przykład wymagania społeczeństwa wobec mnie, jako mamy.
Powinnam być przecież zadbana, mieć w domu czysto, dzieci w wyprasowanych firmówkach z równo obciętymi paznokciami, obiad na 13. Powinnam zapraszać na grilla co sobotę, skoro mam duży dom z ogrodem.. no i pracować powinnam, a nie siedzieć w domu i byczyć się całe dnie przed.. komputerem.
Bo telewizora to ja nie mam.
A ja głupia próbuję sprostać. Od kilku lat próbuję temu wszystkiemu sprostać i nie wychodzi.
Pojechali dzisiaj z długimi paznokciami do dziadków. Długimi i brudnymi. A Firmówek mamy mało- chyba, że ubrania z Pepco firmowymi można nazwać..
Z obiadem notorycznie jestem do tyłu.

Rosną też wymagania moich dzieci.
Myślałam, że im będą starsze, tym będzie mi łatwiej. A to bzdura się okazuje..
Może nie potrzebują już zmiany pieluszki, karmienia i pomocy przy ubieraniu, bo dają sobie radę sami prawie ze wszystkim.
Potrzebują za to więcej mojej mądrości, zrozumienia, rozmowy, kontroli.. robią czasami rzeczy, na które nie mam wpływu takiego jak kiedyś. Oprócz całej radości, którą wnoszą w moje życie, przynoszą również wstyd.
Taki wstyd, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Taki, że tylko zniknąć. Rozpłynąć się. No cokolwiek..
Przynoszą też zmartwienia obciążające psychicznie.
Bo dobre dzieci robią czasami złe rzeczy, a w głowie ciągle to samo pytanie: gdzie popełniłam błąd?.. żeby czasem przy najmłodszej znowu go nie popełnić.
I tym wymaganiom też próbuje sprostać. I to akurat wcale głupie nie jest, bo to moja rola.. ale często nie wychodzi.
Często zawodzę.

Jestem zmęczona udowadnianiem sobie i wszystkim w około, że jestem silna.
Że daję sobie doskonale radę. Że wszystko mam poukładane. Że jestem dobrze zorganizowana i potrafię sprostać temu, co sama sobie wzięłam na głowę..
Że mi się chce.

Jestem mamą od siedmiu lat.
Siedem przepięknych lat. Pisałam już nie raz, że to co aktualnie przeżywam jest piękne i całkowicie unikalne.
Nic i nikt tego nie zmieni.
Jednak bycie mamą to dla mnie najcięższa i najbardziej wymagająca praca ever. Dlaczego?
Między innymi dlatego, że to nie jest zajęcie na kilka tygodni, miesięcy, ani nawet lat.
To nie kaprys na chwilę.
Nie podpisałam z nikim umowy, którą w każdej chwili mogę zerwać.
Nie powiem: dzisiaj nie wstaję. Dzisiaj mam wolne.
Wygląd kolejnych dni nie zależy od mojego humoru, sił, aktualnej pogody, poziomu zmęczenia.. czy lewą nogą wstałam, czy prawą. Czy paskudna jesień jest i wolę zostać z książką pod kocem, czy może wiosna i mam mnóstwo energii.
Nic nie zależy już tylko ode mnie.
Macierzyństwo się nie kończy. Jestem mamą o piątej rano i o północy. O drugiej, drugiej piętnaście i trzeciej też- kiedy nie może oddychać przez katarek i budzi się po sto razy. Którąś noc z kolei..
Zawsze na zawołanie. Zawsze blisko. Zawsze z oczami dookoła głowy, uszami gotowymi wysłuchać, ustami mówiącymi mądrze i łagodnie.
Bez względu na wszystko.

A ja jestem tym zmęczona.
Chciałabym na chwilę móc myśleć o niczym.
Nie układać w głowie, nie planować, nie myśleć czy już jej założyć sweterek czy jeszcze za ciepło, czy umyli zęby u dziadków, czy grzeczni są i się nie biją, czy nie jedzą znowu tony cukierków...

Czy mogę być zmęczona?
Czy może mi się nie chcieć patrzeć na nich jak śpią?
Czy może mi się nie chcieć słuchać jak mówią?
Czy może mi się nie chcieć czytać im na dobranoc i lepić pierogów z jagodami?
Czy mogę chcieć dzień spędzić tylko z mężem?
Dałam sobie przyzwolenie.

Ostatnio taki słabe miesiące miałam, kiedy Jaś miał około dwa latka, Benio ledwo cztery.
Do dziś pamiętam, jakie wielkie łzy spływały mi po twarzy w dzień, kiedy Jasiek pierwszy raz odmówił drzemki popołudniu.
Nie widziałam już szans na funkcjonowanie, bez tej godzinki przerwy w ciągu dnia..
Musiałam być silna, musiałam być wszędzie i robić wszystko. A ta godzina dawała mi choćby cień szansy na jakiekolwiek życie poza- dzieciowe..
Wtedy nie dawałam sobie przyzwolenia na zmęczenie.



Zmęczenie jest normalną rzeczą. Potrzeba odpoczynku, oderwania się od schematów, niekończących się zadań, obiadów i nieustającego: Maaaamooooo!
Normalne jest, że czasami jest trudniej, jakby pod górkę. Nieustannie pod prąd.
Przychodzi po prostu cięższy czas i trzeba przez niego przejść.
Gdyby trudności nie były częścią naszego życia, Pan Bóg nie pisałby tyle razy w Biblii słów zachęty, pocieszenia i obietnicy. Wiedział, że będziemy tego potrzebować.
Pan Jezus nie musiałby nawoływać:
'Pójdzie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie.'  (Mateusz 11;28), gdyby spracowanych i obciążonych nie było.

A my jesteśmy tylko ludźmi i upadamy. Słabną nasze kolana, a ramiona opadają.
Czujemy się bezradni, nieużyteczni i pognębieni przez niepowodzenia.
Czasami nie mamy ochoty śpiewać pieśni chwały. Szepczemy tylko krótką modlitwę: Boże, dodaj mi sił.
Wtedy zły zaczyna o nas walczyć z podwójna siłą i próbuje karmić kłamstwami o naszym beznadziejnym stanie.
A my tych kłamstw słuchamy..

Źle mi też z tym, że jestem Bożym dzieckiem, a czasem brakuje mi radości. I wiem, że to moje zaniedbania. Stawianie wszystkiego innego przed Bogiem. Wszystko takie zawsze ważne jest, pilne i na już.. a On czeka przecież żeby dać mi tę radość i siłę na kolejny marudny wieczór i rozwrzeszczany poranek.
Żeby być tą radością i siłą dla mnie.
Zawsze czeka, a ja ciągle nie mam czasu. I męczę się ze swoją bezsilnością, zamiast iść do źródła.

Bo mimo mojej słabości, Bóg nadal jest mocny. 
Wszech-mocny.
On ma zasoby, których tak bardzo teraz potrzebuję.
On się nie zmienia, nie słabnie, nie ma gorszego czasu..
Zawsze gotowy, żeby pomóc i wypełnić moje braki.

W tym pięknym, ale niełatwym okresie mojego życia zaczęłam więc pytać Boga: co robić?
Pytałam czego On chce ode mnie i czego oczekuje.
Przecież wiem, że nie przewidział dla mnie płaczu nad takimi głupotami, jak ulepiona od soku podłoga..
Możesz się śmiać. Ale tak.. kiedy jedno dziecko wisi mi na nogawce i płacze próbując zwrócić na siebie uwagę, drugie marudzi o kakao, a trzecie masakruje mega ostrym nożem bułkę, to mnie ta podłoga najzwyczajniej w świecie przerasta..
Staje się wyznacznikiem mojej wartości i tego, jak sobie radzę.
A to przecież jakieś brednie.. totalny bezsens.

Zaczęłam pytać, jak mam się z tego wyplątać. Z tego błędnego koła wiecznie niezałatwionych spraw i niedokończonych obowiązków. Poczucia niespełnienia, braku radości, motywacji i chęci.

Od kilku dni mam w sercu piękny werset. Wierzę, że został tam włożony przez samego Boga.
Dla mnie bardzo znaczący i niezwykle ważny. Tworzy cudowny obraz naszego Kochającego Pana - Pasterza.

Pielęgnuje swoją trzodę jak pasterz:
Zbiera jagnięta w swoje ramiona 
i nosi je blisko swojego serca, 
a te z młodymi prowadzi łagodnie.
                                                        Izajasz 40;11

Końcówka ma dla mnie niesamowitą moc.
Te z młodymi prowadzi łagodnie.
ŁAGODNIE.
Pan Bóg ma o nas specjalne staranie, kochana Mamo.
On wie, że położył na nasze ramiona niełatwe zadanie. Wie, że w tym czasie potrzebujemy szczególnego traktowanie i prowadzenia. Szczególnej bliskości i pomocy.
Bóg docenia naszą pracę. Widzi nasze wysiłki, słyszy modlitwy. Choćby te najkrótsze i najcichsze.
Nasz Ojciec chce prowadzić nas łagodnie.
Nie chodzi Mu o to, żeby nakładać na nas coraz to nowsze ciężary i zadania, z którymi nie damy sobie rady.
Nie chce patrzeć na nasze łzy i bezsilność.

Dzisiaj jestem mamą z ulepioną od soku podłogą.
Mam często przepełniony kosz prania i piasek na tarasie. Obiad na 16, chociaż od 14 wszyscy chodzą głodni. I pampers na schodach leży czekający na wyniesienie do kubła. I obsrane (no bo jak to nazwać?!) od owocówek okna mam.
Z tymi muszkami to obłęd jakiś po prostu..

Dzisiaj moim zadaniem jest dbanie o to co w mojej mocy i zaufanie Bogu w tym, co niemożliwe.
W tym, co poza moim zasięgiem.
A czasami jest tak, że nawet codzienne rzeczy, zdają się być ponad nasze siły..


Odkładam na bok ambicje, wymagania i oczekiwania ludzi.
Nie stoję po nocach przy słoikach, ale idę spać o ludzkiej porze. Może nie będzie dżemu, ale za to mam siłę na kolejny dzień.
Nie tłumię w sobie moich słabości, tylko płaczę mężowi w rękaw i idę wcześniej spać.
Kiedy padam z nóg po nieprzespanej nocy, siedzę i popijam kawę kiedy mała śpi. Włączam chłopakom bajkę.. zamawiam pizzę na obiad.
Odpuszczam trzecią pralkę prania.
Jadę z dziećmi na obiecaną przejażdżkę pociągiem, zamiast myć podłogę z tego soku.. i zajmować się kolejnym postem.
Pozwalam prowadzić się łagodnie.
Pozwól i Ty.

Mama z ulepioną podłogą

Tylko dla odważnych

23.8.16 Komentarze 2

Jest na świecie kilka rzeczy, które szczerze podziwiam.
Są pewne postawy i zachowania ludzi, dla których mam ogromny szacunek.
Biję brawo całą sobą i inspiruję się do dobrego.

Jedną z takich rzeczy zawsze była i nadal jest- edukacja domowa.
Alternatywa do tradycyjnego systemu edukacji. Alternatywa tylko dla odważnych.
Kiedy przeglądałam blogi amerykańskich mam, które podjęły to wyzwanie, nie mogłam się nadziwić. Szczególnie, kiedy uczyły nie raz troje, czworo, a nawet sześcioro dzieci na raz..
Jak one to robią?!

Od kiedy powstał ten blog, chciałam poruszyć ten temat. Mimo, że dosyć kontrowersyjny, wydaje mi się być bardzo istotny, szczególnie w tak trudnych moralnie czasach..
To nie jakiś wymysł przewrażliwionych rodziców.
To nie próba wychowania odmieńców nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie.
To nie krzywdzenie dzieci.
Tak mówią.. zazwyczaj ci, którzy nigdy nie potrafiliby oddać z siebie tyle, co oddają te kobiety każdego dnia. Codziennie, żmudnie, bez wymówek..

W Polsce coraz więcej rodzin decyduje się na taki sposób edukacji swoich dzieci. Niestety, wiedza większości rodziców w tym zakresie jest niewielka. Niektórzy nie wiedzą nawet, że również w naszym kraju można zdecydować o samodzielnym nauczaniu własnych dzieci.
O tym nie dowiesz się z telewizji. Trzeba dosłownie dokopywać się do informacji..

Stwierdziłam, że najlepiej jest szukać u źródła.
Potrzebowałam kogoś, kto podjął się tej ciężkiej i odpowiedzialnej pracy. Kto wie o wszystkich jej wadach i zaletach, bo jest częścią jego życia. Kto przeszedł całą masę formalności i usłyszał niejeden uszczypliwy komentarz, a jednak.. nie ugiął się pomimo trudności.
Potrzebowałam kogoś, kto idzie przez życie z Bogiem.
Na pierwszym miejscu.

Wtedy Pan Bóg posłał mi Alicję.
Niesamowitą, Bożą kobietę. Mamę sześciorga dzieci (!!!).
Zgodziła się napisać dla nas tekst(y), które są inspirowane życiem, jej codziennością i cudami, które dzięki swojemu poświęceniu, może obserwować w życiu swojej rodziny..
Poniżej pierwszy z nich.

    Źródło: https://www.aop.com/homeschooling/intro-to-homeschooling

Dlaczego mamy dzieci? ... 

Zanim przeczytasz choćby jedno słowo z tego, co jest dalej napisane spróbuj, proszę, odpowiedzieć sobie na to pytanie i to pisemnie...

Dziwne pytanie? Może na pierwszy rzut oka. Ja zadałam sobie je dość późno, dopiero gdy byłam po raz piąty w ciąży.
Wydawało się to takie oczywiste... ale tak na prawdę nie miałam na to odpowiedzi. Gdy pytałam znajomych i przyjaciół, prawie nikt nie wiedział dlaczego.
Dlatego zajrzałam do Bożego Słowa. I to był przełom.

Biorąc pod uwagę całość nauczania zarówno Starego jak i Nowego Testamentu można zauważyć bardzo jasny obraz - dzieci są Bożym darem (nie próbą skomplikowania, utrudnienia nam życia lub próbą odebrania radości, młodości itd) mają szczególne miejsce w Bożym sercu (polecam dokładne studium Ewangelii Mateusza rozdział 18 i to kontekście dzieci) i Pan Bóg chce abyśmy je mieli, ale najważniejsza lekcja dla mnie była następująca: dzieci nie są moje, nie wychowuje ich dla siebie... dzieci są mi darowane tylko na pewien czas, mam je wychowywać w karności dla Pana (skoro nawet jeść i pić mamy na chwałę Boża to czy tym bardziej dzieci nie mamy wychowywać na Bożą chwałę?!) i to przed Nim kiedyś odpowiem za to, jak je wychowałam...

Ale dlaczego o tym piszę skoro miało być o edukacji domowej??? 
Piszę o tym ponieważ to jest podstawa przyczyna, dla której podjęłam się uczenia dzieci w domu. 
Można to robić dla tysiąca powodów - aby zapewnić dzieciom lepszą edukację(wystarczająco dużo różnych badań to potwierdza, że dzieci uczone w domu osiągają lepsze wyniki, więcej i szybciej się uczą, są bardziej samodzielne, zaradne i lepiej zorganizowane itd), aby zadbać o indywidualny rozwój dziecka, w pełni rozwinąć jego potencjał lub jak najlepiej pomóc mu w poradzeniu sobie z trudnościami (jeden z moich synów jest dyslektykiem przez duże "D"), aby rozwijać relacje z dziećmi, uczyć ich cennych wartości w życiu itd. 
Wszystko to są dobre powody, ale zawsze są te dobre powody i te najlepsze.

Dla mnie podstawowym pytaniem było: "Panie Boże, czy Ty chcesz, abyśmy poszli w tą stronę? Czy uczenie dzieci w domu to twój pomysł?" 
Po wielu rozważaniach zdawaliśmy sobie sprawę, że to jest super rozwiązanie dla edukacji dzieci, ale wiedzieliśmy też, że nas to zupełnie przerasta. Nie czuliśmy się na siłach by podjąć takie wyzwanie.
Jednak podstawowe pytanie, które sobie zadaliśmy brzmiało następująco: Jeżeli edukacja domowa jest Bożym zamierzeniem dla naszej rodziny, to jak wiele stracimy, jeżeli stchórzymy?
Szkoła może być bardzo dobrym rozwiązaniem, ale Pan Bóg przedstawił nam inne rozwiązanie jako najlepsze: uczenie dzieci w domu. Choćby coś było niesamowicie dobre, to czy może równać się z tym, co najlepsze?

Razem z mężem nazwaliśmy edukację domową "chodzeniem po wodzie", bo to jest nasza szkoła wiary i polegania na Bogu. Ciekawe kto się w tej szkole domowej uczy więcej: dzieci czy ja i mój mąż? I nie mam tu oczywiście na myśli wiedzy, którą zdobywasz, albo odświeżasz sobie przy okazji, ale Boże lekcje kształtowania twojego charakteru.

Tu nie ma miejsca na udawanie, na bycie kimś innym niż jesteś w rzeczywistości.
Dzieci są z tobą cały dzień i widzą cię i w zmęczeniu i wypoczętą, wyspaną ale i też z worami pod oczami, zdrową i chorą itd. Masz okazję swoim życiem pokazać to, co czytasz w Biblii. Co więcej - możesz czytać tę Biblię razem z nimi. To był kolejny powód rozpoczęcia edukacji domowej. Zamiast zaczynać dzień w pośpiechu, żeby tylko zdążyć na czas - zaczynamy dzień siadając całą rodziną i czytając Słowo Boże; każdy po kilka wersetów, po jednym rozdziale na jedno spotkanie, a potem rozważamy, modlimy się i w podobny sposób kończymy dzień - ze Słowem Bożym w ręku.
Czy jest coś ważniejszego do poznania w życiu niż Boże Słowo? Czy jest coś innego czym warto napełnić swoje serce i umysł zanim zaczniemy tam wkładać cokolwiek innego? Czy może być ktoś dobrze przygotowany do życia jeżeli ma wyższe wykształcenie, ale nie ma czasu na studiowanie Słowa Bożego?

Kiedy czytamy księgi Mojżeszowe to widzimy, jak wielki nacisk Pan Bóg kładł na to, aby to co przynoszono na ofiarę było najlepszej jakości, bez skazy, bez zmazy, ukrytej choroby itd. Ofiara miała być tym, co najlepsze. Ofiara miała kosztować.
Czy nasz czas z Bogiem to mają być ochłapy czasu, który zostanie nam po tym, jak zrobimy wszystko inne w ciągu dnia? A szkoła zajmuje bardzo dużo czasu. Większość dnia w niej spędzasz, a gdy przychodzisz do domu, to siedzisz nad lekcjami, projektami, biegniesz na zajęcia dodatkowe: piłka, basen, język, bo trzeba, bo dziecko musi, bo sobie w życiu nie poradzi?... "Co z tego człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy szkodę poniósł?" ...

To wszystko wydaje się za trudne? Niemożliwe? To nie dla mnie? To za wiele? Zgadza się! To wszystko jest ponad nasze siły... ale kiedy Pan Bóg daje chcenie to daje też i wykonanie.
Przez te trzy lata, które minęły już od pierwszego "kroku po wodzie" mogę powiedzieć tylko tyle - kiedy polegamy na Bogu widzimy cuda na co dzień... ale kiedy wydaje nam się że my to już sobie tak fajnie radzimy - upadamy i przeżywamy porażki. 

Chcesz doświadczać Bożych cudów czy szarej codzienności? Czego chcesz nauczyć swoje dzieci? Czy chcesz, aby twoje dzieci myślały, że świat sam powstał w wyniku wybuchu czy też zaryzykujesz i nauczysz ich wierzyć, bo przecież przez wiarę poznajemy, że 'światy zostały ukształtowane słowem Boga, tak iż to, co widzialne nie powstało ze świata zjawisk' (Hebr 11,3)?

Dla kogo wychowujesz swoje dzieci? Czego dla nich pragniesz? Żeby były grzeczne, chwalone przez innych, żeby wygrywały konkursy, były popularne w szkole, stawiane jako przykład, żeby sobie poradziły w życiu, znalazły dobrą pracę, fajnego współmałżonka, miały śliczne dzieci itd?...
A może chcesz, żeby dla Chrystusa zginęły niosąc ewangelię tym, którzy o niej jeszcze nie słyszeli?
A może chcesz, aby dla Chrystusa podjęły pracę, albo mieszkały w miejscu, które nie będzie śliczne, nie zapewni im spokojnego życia, ale będzie tym, co Bóg dla nich przeznaczył? O co modlisz się dla swoich dzieci? Jakie masz dla nich plany?

Miało być o edukacji domowej... jednak dla mnie wszystkie powyższe rzeczy są ze sobą ściśle powiązane. Podstawą naszego życia jest Chrystus - przez Niego i dla Niego wszystko zostało stworzone i na Nim powinno się skupiać... wszystko inne to śmiecie i gnój (przynajmniej tak w Słowie Bożym twierdzi apostoł Paweł...).

Otworzyłam troszkę przed wami moje serce i mam nadzieję, że pomoże to w modlitwie o wasze dzieci... no i może w podjęciu decyzji o edukacji w domu :-)

Alicja Sarna

Dzień Bardzo Dobry # 3

20.8.16 Komentarze 0


Byli do siebie podobni jak dwie krople wody. W rzeczywistości jednak bardzo się różnili. 
Starszy brat był skromnym i uczciwym człowiekiem. Bardziej niż o siebie samego, troszczył się o innych. Młodszy lekko podchodził do życia i obracał się w podejrzanym towarzystwie. Coraz częściej miewał problemy z prawem. Starszy brat bardzo się tym martwił i próbował mu pomóc, nie przynosiło to jednak żadnego skutku. 

Pewnego wieczoru, usłyszał gwałtowne kołatanie do drzwi. Gdy otworzył, do mieszkania wbiegł młodszy brat. Był blady, przerażony i z trudem łapał oddech. Na jego bluzie widać było ślady krwi. 
'Ratuj! Ukryj mnie!'- błagał.- 'Zabiłem człowieka.' 

Starszy brat zachował zimną krew. Natychmiast zerwał z niego zakrwawioną bluzę i zarzucił ją na siebie, swoją zaś założył na niego. 
Następnie wepchnął nieprzytomnego z przerażenia brata do sąsiedniego, ciemnego pokoju. 
Po chwili w mieszkaniu była już policja. 
Starszy brat jako domniemany zabójca został rzucony na podłogę, zakuty w kajdanki i wyprowadzony.

Dowody były ewidentne: oskarżony został rozpoznany przez świadków, na jego ubraniu była krew ofiary, on zaś choć nie odpowiadał na pytania śledczych wciąż powtarzał, że musi zapłacić za tę straszną zbrodnię. 
W końcu stanął przed sądem. 

'Czy chcesz powiedzieć coś na swoją obronę?'- usłyszał. 
Nie zamierzał jednak się bronić. 
Sąd uznał jego winę i spełniając żądanie prokuratora wydał wyrok śmierci. 

Czas płynął i zbliżał się termin egzekucji. Dzień przed wykonaniem wyroku skazany wyraźnie się ożywił. Napisał list i poprosił, by po jego śmierci bezzwłocznie przesłano go pod wskazany adres. 
Minęło kilka dni i młodszy brat trzymał w ręku kopertę. Gdy przeczytał wiadomość, z jego piersi wyrwał się okrzyk rozpaczy. 
Zaczął miotać się po pokoju, drżeć i jęczeć 
Co było napisane w tym zagadkowym liście? 
Niewiele, tylko kilka słów: 
'Umieram w twoim ubraniu, a ty żyj w moim. 
I nie zapomnij o mnie.'

'Może jeszcze żyje!'- ta myśl wyrwała go z osłupienia. 
Zerwał się z miejsca i pobiegł do więzienia. Było już jednak za późno... 
Dopiero wtedy uświadomił sobie, co się wydarzyło. 
Padł na kolana i przez wiele godzin gorzko płakał. W jego głowie wciąż brzmiały słowa: 'Umieram w twoim ubraniu, a ty żyj w moim.'

Wziął do rąk bluzę brata i ubrał ją. 
'Będę żyć tak jak on'- pomyślał. 
Tego dnia stał się nowym człowiekiem. 
Śmierć brata nie tylko uchroniła go od kary, ale także zmieniła jego życie.


Pan Jezus oddał życie za każdego z nas. Dzięki temu wieczność z Bogiem może być dla nas realna. Mamy pewność zbawienia i w tej wspaniałej perspektywie możemy przeżywać kolejne dni.
To jest radość, której nikt ani nic nie jest w stanie nam odebrać.
To również nasza odpowiedzialność przed Bogiem- jak ten dar nowego życia wykorzystamy.

Przed nami zupełnie nowy dzień.
Wierzę, że to będzie Dzień Bardzo Dobry.
Jestem pewna, że na każdą z nas czeka mnóstwo możliwości do wykorzystania dla Bożej chwały. Wystarczy rozejrzeć się dokoła.
Otworzyć oczy, uszy i wyciągnąć ręce.

Chrystus umarł w twoim ubraniu, a Ty..
Ty żyj w Jego.

Być bliżej

18.8.16 Komentarze 2

Kobiety potrafią wykorzystać każdą chwilę na coś.
Mamy opanowały tę sztukę na poziomie master.

No wiecie.. idziemy umyć włosy, a przy okazji prysznic i umywalkę.
Jedną ręką myjemy zęby, drugą sortujemy pranie.
Rozmawiamy przez telefon i tylko późnym wieczorem okrywamy się kocem i siadamy na sofie.. normalnie, w trakcie każdej rozmowy przekładamy, układamy, ścieramy.. a słuchawkę podpieramy ramieniem.
Nie stoimy nad czajnikiem, aż nam się woda na herbatę zagotuje. Biegniemy rozwieszać pranie. A za godzinę nam się przypomni, że herbaty chciałyśmy się napić przecież.. a ta woda już chłodna.
Na pewno wiecie jak to jest. 
Same robicie te i tysiące innych rzeczy przy okazji, wykorzystując każdą sekundę.. jestem pewna.

Pomyślałam więc, że skoro tak dobrze nam idzie z tą wielozadaniowością, to damy radę też w innym aspekcie życia. 
Duchowym.
Wierzę, że to o wiele ważniejsze, niż umiejętność karmienia dziecka i odpisywania na maile w tym samym czasie..

Napisałam już bardzo dawno temu, jak wygląda u mnie taki zupełnie zwykły dzień od strony duchowej. Chociaż tak naprawdę nie można rozgraniczać duchowej i tej fizycznej strony naszego życia..
To się przecież musi przenikać. Te dwie sfery są ze sobą nierozerwalnie złączone.
Bóg powinien być pierwszy w godzinach naszej pracy zawodowej i podczas gotowania obiadu. W czasie spotkań z przyjaciółmi i podczas nabożeństwa w kościele.
Zawsze.
Nie możemy nagle zdecydować, że od teraz będziemy blisko Boga, a za dwie godziny zajmiemy się swoimi sprawami.. a wieczorem znowu do Boga wrócimy.
Nie ma szans. Tak się po prostu nie da, jeśli chcemy, żeby Bóg był w naszym życiu realny.
Żeby nie był tylko religią i ostatnią deską ratunku w kryzysowych chwilach.

Na początku ten napisany tekst chciałam połączyć z postem Sam na sam lub Sam na sam z Bogiem - jak zacząć?ale jakoś nie pasował.. potem zupełnie o nim zapomniałam. 

Mam nadzieję, że skoro czekał aż do dzisiaj, to pomoże wam spojrzeć na waszą codzienność z Bogiem świeżym okiem i wykorzystywać każdą chwilę, żeby być bliżej.
Bliżej Boga.


Kiedy tylko mam okazję, rano śpię z Milutką jak najdłużej. 
Nie zrywam się z budzikiem wcześniej niż pozostali. Kiedyś tak właśnie było.. chciałabym do tego wrócić, ale jeszcze nie czas.. jeszcze nie teraz.

Kiedy tylko Mili otworzy oczka, woła swoich braci.
Po chwili jesteśmy w łóżku w piątkę.
Mimo to, nadal mogę to zrobić. Mogę wołać do Boga, dziękując za kolejny poranek.
Za to, że otworzyłam oczy, i dzieci moje i mąż też. Że znowu w piątkę witamy nowy dzień. Dziękować mogę za Jego ochronę nad naszym życiem, spokojną noc i sen tylko dwa razy przerwany.
Mogę też prosić: o Jego bliskość, o siłę, cierpliwość i mądrość. O serce które kocha i otwarte szeroko oczy, które widzą dobre możliwości. I nawet o miejsce parkingowe mogę prosić. Tam, gdzie muszę coś ważnego załatwić, nigdy go nie ma..
Tak po prostu, mówię Dzień Dobry. Zauważam cud kolejnego dnia, który dla mnie obudził. Modlę się bez ciszy. Bez padania na kolana i bez złożonych rąk. Półszeptem lub w myślach. Z lekko przymkniętymi oczami i ręką głaszczącą małą główkę mojej córeczki.
Ona przegląda obok książeczki, Jaś tuli się do taty, a Benio śpiewa coś pod nosem, ozimniając mnie swoimi lodowatymi stópkami.
A ja mówię do mojego Ojca tak, jakby był obok.. bo przecież jest.
Ja wierzę, że jest.

Zaraz potem, jeszcze senna, wkraczam w codzienny rytm.
Codzienne wyzwania, codzienne obowiązki, codzienna rutyna- w dobrym tego słowa znaczeniu.
Wymieniać nie będę, bo nudzić nie chcę.. ale między tym wszystkim jest On.
Bardzo się staram, żeby był. Żeby te poranne Dzień Dobry, nie wystarczyło na cały dzień. Ja chcę więcej niż tylko Dzień Dobry i Dobrej Nocy wieczorem, dlatego uczę się zabierać ze sobą Jezusa gdziekolwiek jestem.
A jeśli wiem, że to miejsce do którego zamierzać iść, albo rzeczy, które mam w planach oglądać, nie spodobałyby się Bogu- to odpuszczam. Omijam szerokim łukiem.
Wiem, że nie warto.

Często w ciągu dnia włączam TGD albo jakiś worship i z Mili tańczymy przed lustrem. Śpiewam na cały głos. Benio i Jaś nie raz dołączają. Skaczemy, podnosimy ręce, obracamy się w kółko.. jest śmiech. Jest i skupienie w tym wszystkim. Bo kiedy tak głośno śpiewam, to myślę o czym śpiewam. Myślę, dla Kogo. 
Albo śpiewamy z dziecięcej płyty jakieś kawałki. Z pokazywaniem, a jak akurat obieram ziemniaki - to bez. Ale muzyką i śpiewem i tym tańcem też, Boga uwielbiam. Wszyscy uwielbiamy. Tak myślę.. jestem pewna, że z tego nieporadnego pląsu małej dziewczynki, tych wyciągniętych rączek w stronę nieba i cieniutkich, chłopięcych głosów, Bóg sobie chwałę odbiera.

Biblia leży czasami na stoliku w dużym pokoju, a innym razem w kuchni- między okruszkami ze śniadania i brudną od kawy łyżeczką.
Nie odkładam jej na półkę po to, żeby mi w codziennym biegu o sobie przypominała.
Żebym mogła na przykład wycierając stół- z tych okruszków właśnie- do niej zajrzeć. Przeczytać kawałek, i po jajecznicy z pomidorami, skosztować Bożego chleba.
Niech staje się tym powszednim, bez którego dnia wyobrazić sobie nie mogę.
Jeśli jakiś fragment chcę dobrze zapamiętać i często sobie przypominać, zapisuję na tablicy w kuchni. Tam przebywam najczęściej. Tam kilkanaście razy dziennie mam szansę czytać i cieszyć się Bożym żywym Słowem.

Te wszystkie codzienne chwile sklejam modlitwą.
Nie ma lepszej pory niż stanie przy desce do prasowania, albo przy zlewie. Można też na spacerze z dzieckiem, pchając wózek. Teraz taka ładna pogoda, to się wymykam często na długie spacery.
To mnie uspokaja, wycisza, daje szansę na regenerację sił i modlitwę.
Zamiast myśleć o innych ludziach, zamiast rozpamiętywać stare rozmowy, zamiast obmyślać możliwe scenariusze przyszłości, zamiast martwić się na zapas- po prostu się modlę.
Można i nastawiając pranie i podlewając kwiaty. W kolejce w Biedronce i w korku.
Gdziekolwiek.. można.
Tak zwyczajnie.
Można mówić tak, jakby był obok.. bo przecież jest.
Ja wierzę, że jest.




Dzień Bardzo Dobry # 2

13.8.16 Komentarze 0

Nie lubię segregować czystego prania.
Mogę prać i wywieszać to pranie choćby kilka razy dziennie.. ale cała reszta jest dla mnie drogą przez mękę.
Nie cierpię zastanawiać się, która skarpetka jest czyja, gdzie ma swoją parę i czy ten t-shirt jest Benia czy może Jasia.. czasami się gubię. Szczególnie, kiedy koszulki mają takie same wzory, a ja ucięłam metki..
Nie znoszę składać tego prania i roznosić do odpowiednich szuflad, o prasowaniu nie wspominając.
I przyznam się, że zazwyczaj jedna lub dwie wyprane i wysuszone pralki, leżą w miskach na podłodze naszej garderoby. Przejść się za bardzo nie da..
Czekam zawsze na dogodny moment, żeby to wszystko przejrzeć. Zazwyczaj ten moment przychodzi wtedy, kiedy Maćkowi brakuje skarpetek albo wyprasowanej koszuli.
Taka ze mnie pani domu..
Bardzo doceniam to, że mam przywilej być żoną, mamą, córką, wnuczką, częścią Bożej rodziny, przyjaciółką, pracownikiem...
Jednak każda z tych ról niesie ze sobą pewne obowiązki. Niekiedy jest ich całe mnóstwo.. potrafią dosłownie przygnieść swoim ciężarem.

Nie zawsze są to rzeczy, które chcę robić. Nie na wszystko mam ochotę, a część z nich nie przynosi mi żadnej satysfakcji. Inne działają mi na nerwy.. jak na przykład segregacja tego nieszczęsnego prania.
Tak jak większość z was, mam zakupy do zrobienia. I nie chodzi o nową sukienkę, nawet nie o nową bluzkę z przeceny..
Mam sterty brudnych ubrań do uprania i brudną od wczorajszej zupy kuchenkę do umycia.
Mam maile do odpisania, wizyty do umówienia, urodziny do zapamiętania i dzieci do przytulenia.
I tak dalej. I tak dalej..
Zupełnie tak jak u ciebie, ta lista nigdy się nie kończy.

Nie kończą się też nasze wzdychania i ubolewanie. Nasz bieg z przeszkodami przez kolejny, wypełniony po brzegi dzień.
Nie widać końca narzekaniom, skarżeniu się koleżankom w pracy i sąsiadce zza płota.
Bo przecież tak dużo codziennie musimy.. a nikt nie zauważa.
Nikt nie stoi i nie klaszcze w zachwycie.
Nikt nie mówi: Dobra robota.
Nikt nie docenia..

Werset z Kolosan 3; 23-24 zawsze przywraca mi odpowiednią perspektywę tego, co robię. Cokolwiek by to nie było.. mycie podłogi, przewijanie dziecka czy ważne spotkanie, na które tak bardzo nie mam ochoty.
Właśnie Boże Słowo pomaga mi odzyskać właściwe nastawienie i widzieć więcej niż to co tu i teraz.


Cokolwiek dzisiaj jest w twoich planach, zrób to na Bożą chwałę. 
Nie tylko to, co kochasz. Nie tylko to, co sprawi ci radość, co zauważą inni.. Cokolwiek.
Z odpowiednim nastawieniem serca. Z ochotą, której nie raz nam wszystkim brakuje.
Świadoma zapłaty, która ma wieczną wartość.
Może wtedy zamiast musieć, będziesz mogła. 
Zobaczysz swoje nudne obowiązki w zupełnie innym świetle.

Nie będziesz już musiała sprzątać swojego domu. Będziesz mogła go posprzątać- bo masz własne miejsce na ziemi, które nazywasz domem, podczas gdy tak wielu ludzi nie ma gdzie podziać się każdej nocy. A myciem podłogi w kuchni i wycieraniem kurzu z komody, będziesz służyć Panu.
Nie będziesz już musiała gotować obiadu. Będziesz mogła go ugotować- bo masz pełną lodówkę i możliwość nakarmienia swojej rodziny pysznym, zdrowym, ciepłym posiłkiem. I swoim gotowaniem, będziesz służyć Panu.
Nie będziesz już musiała kupować szkolnej wyprawki synowi lub córce. Będziesz mogła ją kupić- bo masz pieniądze i możliwość, żeby podjechać do sklepu i wybrać to, co jest niezbędne. Bo twoje dziecko może się rozwijać i uczyć. Bo żyjesz w kraju, w którym mamy wolność i wszystkiego pod dostatkiem.. I tymi zakupami, będziesz służyć Panu.

Dobry Bóg widzi twój trud i wyrzeczenia. On widzi, jak bardzo się starasz i ile z siebie dajesz. On wie, ile wysiłku wkładasz w utrzymanie domu, wychowanie dzieci i w codzienną pracę.
To On będzie tym, który powie kiedyś: Dobra robota!

Drogi Ojcze, dziękuję Ci, że mogę robić tak wiele rzeczy. 
Dziękuję, że mam przywilej służyć Tobie w każdej z nich. 
Pomóż mi patrzeć na moje obowiązki Twoimi oczami 
i widzieć w nich przywilej oraz okazję, do oddawania Tobie chwały.










Jeśli spodobała ci się grafika, jest do kupienia TUTAJ w formie obrazu


Jak dobrze Cię widzieć...

11.8.16 Komentarze 0

Cały dzień ich nie widziałam.
Dziadek zgarnął ich spod domu już o ósmej rano, jeszcze przed śniadaniem.
Jak tylko zadzwonił, że po nich jedzie, ubrali się w dwie minuty i zanim się obejrzałam, już stali przed domem. Czekali na kochanego Dziadzia.
Zdążyłam tylko wybiec i pomachać. Nawet nie wiem czy zauważyli.. chyba nie. Pewnie byli zajęci opowiadaniem Mu o swoich planach i czego to razem nie będą dziś robić..


Kiedy wieczorem zobaczyli mnie wychodzącą z auta, nie było radości. Nie było uśmiechu, wyciągniętych rąk, biegu w moją stronę, żeby wszystko opowiedzieć, pokazać.. nie było nawet zwykłego 'cześć mamo'.
Co więcej, moi synowie byli nieszczęśliwi, że mnie widzą. Jeden zaczął nawet płakać.
Byli rozczarowani, że przyjechałam i zepsułam im całą zabawę.
Że przerywam im bardzo ważną pracę w założonej kilka godzin temu firmie na podwórku dziadków. Taką fajną, pod starym orzechem..
Że chcę ich zabrać do domu i położyć do łóżek.
Że będę wymagać umycia zębów i posprzątania zabawek, bo rano nie było już na to przecież czasu..

Poczułam się jak.. poczułam się źle. Tak bardzo było mi z tym źle, że łzy same napłynęły mi do oczu.
W tamtym momencie sygnał był dla mnie bardzo jasny:
Nie jesteś nam potrzebna, lepiej nam było bez ciebie.
Możesz jechać do domu, dobrze nam tutaj bez ciebie.
Poradzimy sobie doskonale.
Bez ciebie.

Teraz wiem, że żadna z tych rzeczy nie jest i nigdy nie będzie prawdą, ale wtedy było inaczej.
Wtedy czułam się odrzucona, niepotrzebna i niechciana.
Całkowicie zbędna.

Od tego czasu zaczęłam się zastanawiać nad sobą.
Nad tym, jak ja reaguję na moje dzieci wracające ze szkoły, przedszkola, z piaskownicy, z basenu, od kolegi..
Jak się czują, kiedy przekraczają próg naszego domu?
Kiedy przerywają swoją obecnością moją bardzo ważną pracę, chwilę przy kawie lub ciszę?
Kiedy zaczynają ode mnie wymagać- uwagi, czasu, odpowiedzi- stojąc jeszcze w kurtce, ubłoconych butach i brudną od jagodzianki buzią..
Co widzą w moich oczach?
Co słyszą z moich ust?
Co mówią im moje gesty?

Czy całą sobą krzyczę 'Tak się cieszę, że jesteś' czy może, 'Jak dobrze mi było bez ciebie..' ?


Na początku wakacji coś sobie obiecałam.
Zawzięłam się bardzo, chociaż wiedziałam, że łatwo nie będzie.
Dałam sobie słowo, że moje dzieci będą przekonane o tym, że ich mama cieszy się z ich towarzystwa w te wakacje.
A wakacje to nie tylko basen, słońce i zapas lodów w zamrażarce. To nie tylko dobre dni, uśmiech i odpoczynek na leżaku. Nawet na krześle najzwyklejszym nie mam czasami kiedy usiąść..
Wakacje to wyzwanie.
Dla mam zajmujących się dziećmi na co dzień.
Dla wysyłających projekty do klientów pomiędzy lepieniem pierogów, a czytaniem bajki.
Dla tych, które co rano ubierają szpilki i dojeżdżają do biurowca kilkadziesiąt kilometrów od domu..
To dla każdej z nas wyzwanie. Przybiera tylko inne oblicza.


Z doświadczenia wiem, że dzieci widzą i doceniają każde, dla nas może mało znaczące gesty.
Takie drobne sygnały, które mówią: lubię, kiedy jesteś blisko.
I w te wakacje, możesz wiele takich sygnałów wysyłać..
Możesz jechać do sklepu sama, a możesz wziąć je do auta i zrobić zakupy razem z nimi. W roku szkolnym znowu będziesz je robić w spokoju..
Możesz poprosić o pomoc w małych rzeczach, chociaż doskonale poradzisz sobie sama. Szybciej, sprawniej.. ale czy wtedy poczują się tak bardzo niezbędne?
Możesz realizować ich małe marzenia. Macie teraz przecież troszkę więcej czasu dla siebie. My pojedziemy pociągiem. Trasa potrwa 15 minut, ale już doczekać się nie mogą!
Możesz zostawić upominek na poduszce, w dniu ich powrotu z obozu czy od dziadków.
Możesz iść na dawno obiecane lody. Z jednym dzieckiem na raz.. to wyjątkowy czas.
Możesz... co tylko zechcesz możesz.


Uparłam się, że moje dzieci będą wiedzieć na sto procent, że chcę mieć je obok w wakacje..  i w ferie, i w każdy weekend, i w wolny od zajęć szkolnych dzień.
W każde długie, nudne, jesienne popołudnie.
W każdy (za) wczesny poranek.
Za każdym razem, kiedy będą wracać do domu po szkole i po dniu spędzonym w przedszkolu.
Chcę, żeby Milenka po swojej popołudniowej drzemce, czasami tylko 15-minutowej, zobaczyła mój uśmiech i wyciągnięte ręce. Nie żal w oczach, że znowu tak szybko się widzimy..

Obiecałam sobie, że moje dzieci będą czuły się chciane wcześnie rano, kiedy otworzą drzwi naszej sypialni i późnym popołudniem, kiedy wysiądę z pociągu zmęczona po całym dniu..
Obiecałam sobie, że chociaż będę na ostatnich nogach, wyszepczę każdemu z nich do ucha: Tęskniłam.
I wieczorem, kiedy wejdą do domu brudne, zmęczone i głodne, będą czuły, że są w domu. Swoim domu. Ciepłym, otwartym i pełnym miłości.
Ktoś zawsze będzie na nich czekał z uśmiechem.


Obiecałam sobie, że będą słyszeć 'Jak dobrze cię widzieć Kochanie!' częściej niż do tej pory.
Chcę, żeby wiedziały, że lepiej mi z nimi, niż bez nich.
Chcę zrobić wszystko, żeby nigdy nie poczuły się jak ja, w tamto popołudnie.. kiedy przyjechałam po nich do dziadków.
Postanowiłam, że moje dzieci nigdy nie poczują się odrzucone, niepotrzebne i zbędne.
Że będę słuchać każdego szczegółu minionego dnia, dopóki chcą mówić..
Wierzę, że za kilka lat nadal będą chciały mówić.. i to więcej, niż większość nastolatków.


Nie udaje mi się codziennie. Nie jest idealnie, bo ja idealna nie jestem.
Czasami przychodzą z lekcji pływania i nie chce mi się wychodzić z kuchni zapytać jak było. A wiem, że znowu nauczyli się czegoś nowego, że tyle przeżyli i aż ich skręca, żeby się pochwalić.
Czasami mała rzeczywiście budzi się o wiele za szybko, a ja idę po nią do łóżeczka niezadowolona..
Czasami piszę do was posta i mam normalnie taki flow, że tylko pisać.. a tu wchodzą i znowu coś chcą. Przerywają. Wołają i do tego budzą najmłodszą.. a ja sobie te 'Jak dobrze cię widzieć Kochanie' obiecałam..


Ale wiem jedno.. że chociaż często muszę się zmuszać i zdobyć się na uśmiech i kilka ciepłych słów, a wcale nie chce mi się mówić.
Chociaż muszę czasami w tę całą radość z ich obecności włożyć wiele wysiłku, to mam nadzieję, że to ma sens i kiedyś zaprocentuje w ich dorosłym już życiu. Przyniesie korzyść im samym, ich rodzinie, może nawet i mnie..
Tak bardzo chciałabym przecież móc za jakiś czas pojawić się w drzwiach ich własnego domu i poczuć się.. dobrze.
Chciana, potrzebna i kochana.
Chciałabym, żeby przywitali mnie uśmiechem i szczerą radością, choć być może w czymś właśnie im przeszkodziłam.. inne mieli plany niż z mamą pić kawę, a jednak tę kawę wypiją. Tym samym pokażą, że jestem ważniejsza, niż najpilniejszy telefon. Niż pranie i wyjazd do sklepu.
Znajdą czas, siłę i chęci, tak jak ja znajduję je dzisiaj.
Przecież tak bardzo chcę na starość usłyszeć:
'Jak dobrze cię widzieć... Mamo.'












Dzień Bardzo Dobry # 1

6.8.16 Komentarze 0

Uwielbiam poranki.
To zdecydowanie moja pora dnia.
Niesie niezwykłą świeżość, nadzieję i siłę. Wiarę, że jednak się da. Że można zrobić to, co jeszcze wczoraj wieczorem wydawało się kompletnie nierealne, bez sensu i ponad nasze siły.

Kocham, kiedy Bóg wita mnie przepięknym wschodem słońca.
Nie, nie lubię zrywać się z łóżka bladym świtem.. ale każda z nas wie, że czasami nie mamy wyboru. Dzieci mają swoje prawa, a my na krótką chwilę jesteśmy części z nich pozbawione.. ale i to ma swój urok. Naprawdę ma.
Kawa nie smakuje mi nigdzie tak dobrze, jak o szóstej rano w łóżku. Z Milenką i Mężem obok.
Gdyby nie moje dzieci, zobaczyłabym przecież tak mało wschodów słońca.. a widok jest zapierający dech w piersiach.. daję słowo.
I to nie w malutkiej, górskiej wiosce. Nie nad morzem. Nie na greckiej wyspie.
Ten widok jest najpiękniejszy z mojego okna, w moim mieście, na mojej zwykłej ulicy, w najzwyklejsze dni. Dni, z którymi mogę zrobić tak wiele.
Odważę się nawet napisać, że wszystko.. bo z Bogiem można przecież wszystko.


Pan Bóg budzi mnie śpiewem ptaków. Szczególnie wiosną.. śpiewają już od trzeciej nad ranem! Wiem, że na Bożą chwałę. Jestem tego tak bardzo pewna.. muszę się od nich jeszcze dużo nauczyć.
Uwielbiam, kiedy Bóg mówi 'Dzień Dobry' roześmianymi buziami moich dzieci, mokrą od rosy trawą i świeżym szczypiorkiem z ogródka, idealnym do kanapek z pomidorem. Albo do pasty jajecznej.

Lubię się tymi moimi porankami delektować.
Celebruję śniadania i poranne kawy, kiedy tylko mogę. Czasami jemy na tarasie, zdarzy mi się nawet ułożyć warzywa i ser na talerzykach, położyć serwetki i wypić herbatę w filiżance.
W porankach jest coś szczególnego, ale chyba najpiękniejsze jest to, że niosą nowe początki.
Można zapomnieć o wczorajszych niepowodzeniach i potknięciach, albo przynajmniej nie myśleć już tak bardzo.. Można być lepszą mamą, żoną, córką. Można być lepszym człowiekiem.
O poranku możesz głośno i z przekonaniem powiedzieć: Od dzisiaj będę bardziej.. Od dzisiaj będę mniej.. Od dzisiaj zacznę.. 
I często się udaje. Jeśli bardzo chcesz, to się udaje.

Tym, którzy chcą zacząć od początku, nowy dzień przynosi niesamowite możliwości. I wszystko jedno, czy postanawiasz biegać, zdrowo się odżywiać, mniej narzekać, czytać dzieciom książki, więcej skupiać się na Bogu..
W ten nowy dzień, który przed sobą masz, możesz po prostu wszystko. Co tylko zechcesz.
Co tylko Dobry Bóg włożył w twoje serce.

Bóg włożył w moje serce ostatnio nowe pragnienie. Nie mogę odkładać tego w nieskończoność i czekać na lepszy czas, więcej czasu.. no nie mogę!
Wyszłam więc z sypialni na palcach o szóstej rano w tą szarą, deszczową sobotę i piszę.
Tym wpisem zacznę to, co wierzę, pomoże wielu z was. I mnie samej też bardzo pomoże.. możliwe, że najbardziej mnie. Bo to wszystko co tu robię, wynika z potrzeby mojego serca w pierwszej kolejności. I jak się okazuje, wielu z was myśli i czuje podobnie. To daje mi jeszcze większą motywację i pewność, że obrałam dobry kierunek.

Zawsze dużo pisałam rozmyślając nad Bożym Słowem.
To było i nadal jest coś więcej, niż zapisywanie kolejnych kartek nie wiadomo po co i dla kogo.. nie macie pojęcia ile daje mi wracanie do moich starych, podniszczonych już zeszytów. Ile wnoszą do mojego duchowego życia słowa i obietnice Boże zapisane dobrych kilka lat temu. Bo one ciągle są aktualne, żywe i skuteczne.
Dla mnie pisanie tego, co Bóg kładzie mi na serce, jest zawsze czymś wyjątkowym. To takie wzmacnianie znaczenia Bożych słów dla mojego życia. Mogę je lepiej zapamiętać i zrozumieć, częściej o nim myśleć, a przez to bardziej pokochać.
I chcę tym wszystkim, co na co dzień przeżywam z Bogiem, dzielić się z wami.

Dzień Bardzo Dobry to tytuł serii krótkich wpisów, które pojawiać się będą (w miarę możliwości) regularnie.
A przynajmniej taki mam plan.
...

Z tej mojej miłości do poranków postanowiłam, oprócz normalnych postów, pisać też poranne rozważania.
Nastawimy się razem na nowe. Na to, co przed nami.
Wspólnie zwrócimy wzrok w górę, skupimy się na tym, co w życiu najważniejsze. Na Tym, który jest najważniejszy.
Jeszcze przed zgiełkiem dnia, pracą, niekończącą się listą obowiązków.. a może między robieniem kakao, a nastawianiem pierwszej, sobotniej pralki brudnych ubrań.. nabierzemy razem sił na nowe wyzwania.
Przypomnimy sobie co ma nieprzemijające znaczenie i po co było nam dane otworzyć oczy.
Ukierunkujemy myśli. Dobre myśli, na Dzień Bardzo Dobry.
Dzień wypełniony Bożą obecnością po brzegi.
Ubierzemy się we wszystko to, co każda Boża córka powinna na sobie nosić. Żeby przypadkiem z domu nie wyjść nieubrana (KLIK).
Niegotowa zupełnie na dzień pełen dobrych możliwości, a może i trudnych doświadczeń..

Bo to, jak potoczy się nasz cały dzień, w znacznym stopniu zależy od tego, jak go zaczniemy.
Nie od tego, którą wstajemy nogą.
Nie od tego, jaka była noc czy wczorajszy dzień.
Nie od tego, o której zadzwonił budzik.
Nie od innych ludzi.

Chodzi o te kilka pierwszych chwil, minut, może godzin nawet..
O to komu je poświęcisz i jak nastawisz się wyzwań, które czekają cię za drzwiami twojego domu albo sypialni po prostu.

Zapraszam Cię w podróż z Bogiem i Jego listem przepełnionym miłością- Biblią.
Ręka w rękę, ramię w ramię, będziemy siadały u stóp Zbawiciela.
Mam nadzieję, że Do Zobaczenia.