Mama z ulepioną podłogą
Zauważyłam, że jedną z rzeczy, którą doceniacie w moim pisaniu jest szczerość.Tak. Pozwalam sobie tutaj na dużo szczerości. Może nawet na więcej niż w realnym życiu.. zawsze bardziej wolałam pisać niż mówić.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie obróci się to przeciwko mnie..
I dzisiaj szczerze napiszę jak to ze mną jest ostatnio.
Bez owijania w bawełnę.
Bez tych wszystkich ochów i achów, chociaż i one nigdy udawane nie były.
Może któraś z was się oburzy, zacznie przywoływać wcześniejsze wpisy, pomyśli o mnie źle, albo po prostu gorzej niż dotychczas..
A może inna da sobie przyzwolenie na pewne uczucia i poczuje napływ nowych sił do dalszej walki.
Na tą pierwszą grupę nic nie poradzę.
Dla drugiej, warto być szczerą.
Ostatnio działam na rezerwie.
Rezerwie sił, cierpliwości, chęci i radości.
Mam wrażenie, że wszystkie zasoby się wyczerpały.
Że nie mam już z czego dawać.. a wymagania rosną.
Różne wymagania.
Na przykład wymagania społeczeństwa wobec mnie, jako mamy.
Powinnam być przecież zadbana, mieć w domu czysto, dzieci w wyprasowanych firmówkach z równo obciętymi paznokciami, obiad na 13. Powinnam zapraszać na grilla co sobotę, skoro mam duży dom z ogrodem.. no i pracować powinnam, a nie siedzieć w domu i byczyć się całe dnie przed.. komputerem.
Bo telewizora to ja nie mam.
A ja głupia próbuję sprostać. Od kilku lat próbuję temu wszystkiemu sprostać i nie wychodzi.
Pojechali dzisiaj z długimi paznokciami do dziadków. Długimi i brudnymi. A Firmówek mamy mało- chyba, że ubrania z Pepco firmowymi można nazwać..
Z obiadem notorycznie jestem do tyłu.
Rosną też wymagania moich dzieci.
Myślałam, że im będą starsze, tym będzie mi łatwiej. A to bzdura się okazuje..
Może nie potrzebują już zmiany pieluszki, karmienia i pomocy przy ubieraniu, bo dają sobie radę sami prawie ze wszystkim.
Potrzebują za to więcej mojej mądrości, zrozumienia, rozmowy, kontroli.. robią czasami rzeczy, na które nie mam wpływu takiego jak kiedyś. Oprócz całej radości, którą wnoszą w moje życie, przynoszą również wstyd.
Taki wstyd, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Taki, że tylko zniknąć. Rozpłynąć się. No cokolwiek..
Przynoszą też zmartwienia obciążające psychicznie.
Bo dobre dzieci robią czasami złe rzeczy, a w głowie ciągle to samo pytanie: gdzie popełniłam błąd?.. żeby czasem przy najmłodszej znowu go nie popełnić.
I tym wymaganiom też próbuje sprostać. I to akurat wcale głupie nie jest, bo to moja rola.. ale często nie wychodzi.
Często zawodzę.
Jestem zmęczona udowadnianiem sobie i wszystkim w około, że jestem silna.
Że daję sobie doskonale radę. Że wszystko mam poukładane. Że jestem dobrze zorganizowana i potrafię sprostać temu, co sama sobie wzięłam na głowę..
Że mi się chce.
Jestem mamą od siedmiu lat.
Siedem przepięknych lat. Pisałam już nie raz, że to co aktualnie przeżywam jest piękne i całkowicie unikalne.
Nic i nikt tego nie zmieni.
Jednak bycie mamą to dla mnie najcięższa i najbardziej wymagająca praca ever. Dlaczego?
Między innymi dlatego, że to nie jest zajęcie na kilka tygodni, miesięcy, ani nawet lat.
To nie kaprys na chwilę.
Nie podpisałam z nikim umowy, którą w każdej chwili mogę zerwać.
Nie powiem: dzisiaj nie wstaję. Dzisiaj mam wolne.
Wygląd kolejnych dni nie zależy od mojego humoru, sił, aktualnej pogody, poziomu zmęczenia.. czy lewą nogą wstałam, czy prawą. Czy paskudna jesień jest i wolę zostać z książką pod kocem, czy może wiosna i mam mnóstwo energii.
Nic nie zależy już tylko ode mnie.
Macierzyństwo się nie kończy. Jestem mamą o piątej rano i o północy. O drugiej, drugiej piętnaście i trzeciej też- kiedy nie może oddychać przez katarek i budzi się po sto razy. Którąś noc z kolei..
Zawsze na zawołanie. Zawsze blisko. Zawsze z oczami dookoła głowy, uszami gotowymi wysłuchać, ustami mówiącymi mądrze i łagodnie.
Bez względu na wszystko.
A ja jestem tym zmęczona.
Chciałabym na chwilę móc myśleć o niczym.
Nie układać w głowie, nie planować, nie myśleć czy już jej założyć sweterek czy jeszcze za ciepło, czy umyli zęby u dziadków, czy grzeczni są i się nie biją, czy nie jedzą znowu tony cukierków...
Czy mogę być zmęczona?
Czy może mi się nie chcieć patrzeć na nich jak śpią?
Czy może mi się nie chcieć słuchać jak mówią?
Czy może mi się nie chcieć czytać im na dobranoc i lepić pierogów z jagodami?
Czy mogę chcieć dzień spędzić tylko z mężem?
Dałam sobie przyzwolenie.
Ostatnio taki słabe miesiące miałam, kiedy Jaś miał około dwa latka, Benio ledwo cztery.
Do dziś pamiętam, jakie wielkie łzy spływały mi po twarzy w dzień, kiedy Jasiek pierwszy raz odmówił drzemki popołudniu.
Nie widziałam już szans na funkcjonowanie, bez tej godzinki przerwy w ciągu dnia..
Musiałam być silna, musiałam być wszędzie i robić wszystko. A ta godzina dawała mi choćby cień szansy na jakiekolwiek życie poza- dzieciowe..
Wtedy nie dawałam sobie przyzwolenia na zmęczenie.
Zmęczenie jest normalną rzeczą. Potrzeba odpoczynku, oderwania się od schematów, niekończących się zadań, obiadów i nieustającego: Maaaamooooo!
Normalne jest, że czasami jest trudniej, jakby pod górkę. Nieustannie pod prąd.
Przychodzi po prostu cięższy czas i trzeba przez niego przejść.
Gdyby trudności nie były częścią naszego życia, Pan Bóg nie pisałby tyle razy w Biblii słów zachęty, pocieszenia i obietnicy. Wiedział, że będziemy tego potrzebować.
Pan Jezus nie musiałby nawoływać:
'Pójdzie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie.' (Mateusz 11;28), gdyby spracowanych i obciążonych nie było.
A my jesteśmy tylko ludźmi i upadamy. Słabną nasze kolana, a ramiona opadają.
Czujemy się bezradni, nieużyteczni i pognębieni przez niepowodzenia.
Czasami nie mamy ochoty śpiewać pieśni chwały. Szepczemy tylko krótką modlitwę: Boże, dodaj mi sił.
Wtedy zły zaczyna o nas walczyć z podwójna siłą i próbuje karmić kłamstwami o naszym beznadziejnym stanie.
A my tych kłamstw słuchamy..
Źle mi też z tym, że jestem Bożym dzieckiem, a czasem brakuje mi radości. I wiem, że to moje zaniedbania. Stawianie wszystkiego innego przed Bogiem. Wszystko takie zawsze ważne jest, pilne i na już.. a On czeka przecież żeby dać mi tę radość i siłę na kolejny marudny wieczór i rozwrzeszczany poranek.
Żeby być tą radością i siłą dla mnie.
Zawsze czeka, a ja ciągle nie mam czasu. I męczę się ze swoją bezsilnością, zamiast iść do źródła.
Bo mimo mojej słabości, Bóg nadal jest mocny.
Wszech-mocny.
On ma zasoby, których tak bardzo teraz potrzebuję.
On się nie zmienia, nie słabnie, nie ma gorszego czasu..
Zawsze gotowy, żeby pomóc i wypełnić moje braki.
W tym pięknym, ale niełatwym okresie mojego życia zaczęłam więc pytać Boga: co robić?
Pytałam czego On chce ode mnie i czego oczekuje.
Przecież wiem, że nie przewidział dla mnie płaczu nad takimi głupotami, jak ulepiona od soku podłoga..
Możesz się śmiać. Ale tak.. kiedy jedno dziecko wisi mi na nogawce i płacze próbując zwrócić na siebie uwagę, drugie marudzi o kakao, a trzecie masakruje mega ostrym nożem bułkę, to mnie ta podłoga najzwyczajniej w świecie przerasta..
Staje się wyznacznikiem mojej wartości i tego, jak sobie radzę.
A to przecież jakieś brednie.. totalny bezsens.
Zaczęłam pytać, jak mam się z tego wyplątać. Z tego błędnego koła wiecznie niezałatwionych spraw i niedokończonych obowiązków. Poczucia niespełnienia, braku radości, motywacji i chęci.
Od kilku dni mam w sercu piękny werset. Wierzę, że został tam włożony przez samego Boga.
Dla mnie bardzo znaczący i niezwykle ważny. Tworzy cudowny obraz naszego Kochającego Pana - Pasterza.
Pielęgnuje swoją trzodę jak pasterz:
Zbiera jagnięta w swoje ramiona
i nosi je blisko swojego serca,
a te z młodymi prowadzi łagodnie.
Izajasz 40;11
Końcówka ma dla mnie niesamowitą moc.
Te z młodymi prowadzi łagodnie.
ŁAGODNIE.
Pan Bóg ma o nas specjalne staranie, kochana Mamo.
On wie, że położył na nasze ramiona niełatwe zadanie. Wie, że w tym czasie potrzebujemy szczególnego traktowanie i prowadzenia. Szczególnej bliskości i pomocy.
Bóg docenia naszą pracę. Widzi nasze wysiłki, słyszy modlitwy. Choćby te najkrótsze i najcichsze.
Nasz Ojciec chce prowadzić nas łagodnie.
Nie chodzi Mu o to, żeby nakładać na nas coraz to nowsze ciężary i zadania, z którymi nie damy sobie rady.
Nie chce patrzeć na nasze łzy i bezsilność.
Dzisiaj jestem mamą z ulepioną od soku podłogą.
Mam często przepełniony kosz prania i piasek na tarasie. Obiad na 16, chociaż od 14 wszyscy chodzą głodni. I pampers na schodach leży czekający na wyniesienie do kubła. I obsrane (no bo jak to nazwać?!) od owocówek okna mam.
Z tymi muszkami to obłęd jakiś po prostu..
Dzisiaj moim zadaniem jest dbanie o to co w mojej mocy i zaufanie Bogu w tym, co niemożliwe.
W tym, co poza moim zasięgiem.
A czasami jest tak, że nawet codzienne rzeczy, zdają się być ponad nasze siły..
Odkładam na bok ambicje, wymagania i oczekiwania ludzi.
Nie stoję po nocach przy słoikach, ale idę spać o ludzkiej porze. Może nie będzie dżemu, ale za to mam siłę na kolejny dzień.
Nie tłumię w sobie moich słabości, tylko płaczę mężowi w rękaw i idę wcześniej spać.
Kiedy padam z nóg po nieprzespanej nocy, siedzę i popijam kawę kiedy mała śpi. Włączam chłopakom bajkę.. zamawiam pizzę na obiad.
Odpuszczam trzecią pralkę prania.
Jadę z dziećmi na obiecaną przejażdżkę pociągiem, zamiast myć podłogę z tego soku.. i zajmować się kolejnym postem.
Pozwalam prowadzić się łagodnie.
Pozwól i Ty.
Mama z ulepioną podłogą