Poczekalnia

29.4.16 Komentarze 1

Moje życie znowu zamieniło się w poczekalnię.
Szykują się ogromne zmiany. Mocno wierzę, że na lepsze. Przecież Wszechmogący ma o nas myśli pełne pokoju. Przygotowuje nam przyszłość, wypełnia nadzieją.. tego się trzymam.
Wiem, że będzie dobrze i... czekam.
Jak w poczekalni właśnie.

Zmiany, które mają nadejść, to jeszcze nie teraz. Może za pół roku. Może za rok. A może za dwa.. nie wiem kiedy.
Ta nowa rzeczywistość istnieje na razie tylko w strefie naszych wyobrażeń.
Jest zapieczętowana Bożą obietnicą. On dał nam swoje słowo i wiem, że się nie zawiedziemy.
W tym czekaniu nie chcę poddawać się poczuciu, że dzisiaj wcale nie jest już takie istotne.. bo o to wcale nie trudno.

Może na moje dzisiaj w kalendarzu nie zostało wyznaczone żadne ważne spotkanie. Nawet wizyta u fryzjera nie jest wpisana..albo chociaż dentysta. A to byłoby już coś..
Nikt nie ma urodzin, imienin nawet..nikt wyjątkowy nie złoży wizyty, a na obiad będzie pomidorowa.
Może dzisiaj wypełnione będzie obowiązkami i pracą na tyle, że nie zdążę w spokoju zjeść przygotowanej rano kanapki. Albo zrobić kanapki nie zdążę..
Może na dzisiaj składać się będą tylko codzienne oklepane rytuały. Żadnych fajerwerków, szara rzeczywistość.
Może.. ale to ciągle moje dzisiaj.
To ciągle moje życie.
To jest moja rzeczywistość.

Dlaczego tak często zaczynamy wierzyć, że kolejne chwile, dni, miesiące, będą z pewnością bardziej znaczące i ważniejsze niż  dzisiaj?
Dlaczego umniejszamy?
Myśląc w ten sposób, przegapiamy prawdziwe życie, które tak naprawdę nigdy nie jest tu.
Nigdy nie jest teraz.

Nawet jeśli bardzo o czymś marzymy, czegoś chcemy, to coś nawet jest już tuż za rogiem.. nie zapominaj, że życie toczy się dalej.
Zmiany to zazwyczaj proces. Spełnianie marzeń to proces. Dążenie do celu to proces.
Rzadko kiedy coś dzieje się z dnia na dzień.
Rzadko kiedy, jesteśmy wolni od czekania.
Tajemnica tkwi w tym, jak czekamy.
Tajemnica tkwi w radości z podróży, a nie jedynie w dotarciu do celu.

Czuję się czasami, jakbym była ciągle jeszcze tu, a jednak już tam- w tej naszej lepszej przyszłości.
Taka jestem nie do końca.
Rozdarta pomiędzy tym nieznanym, nierealnym jeszcze zupełnie, a teraźniejszością z jej namacalnymi dowodami: dziećmi do wychowania, domem do wysprzątania i ogródkiem, w którym nadal trzeba wyrywać chwasty.
To jest właśnie jeszcze ciągle moje realne życie, a przyłapałam się na tym, że spycham je w kąt. Za mniej ważne uważam.. za takie do wyrzucenia, bo coś lepszego mnie przecież czeka..
Ale tak nie można.
Już kilka razy żyłam wyimaginowaną przyszłością, przegapiając ważne chwile.
Może to tylko ja.. a może jest nas jednak więcej..?

Można czekać na awans, na dziecko, na nowy dom.
Można nawet tym nieumiejętnym czekaniem taką sobie zrobić krzywdę, że doczesność nam zbrzydnie zupełnie. 
Tak się zajmiemy jeszcze nierealnym, że zapomnimy żyć. Małe przyjemności nie będą nas cieszyć, a codzienne problemiki do wielkich rozmiarów urosną.
Na wszystko w życiu jest czas i każdy etap jest ważny. Na pewno prędzej czy później przyjdzie pora, że zamkniesz jakiś rozdział swojego życia i pewnym krokiem wkroczysz w nowe, cokolwiek to dla ciebie znaczy.
Nareszcie! - pomyślisz.. i znowu na coś zaczniesz czekać..
Bo życie nie stoi w miejscu. Zawsze na coś czekać będziemy.

W poczekalni można się nudzić okrutnie.. złościć się nawet. Buczeć pod nosem i nerwowo na zegarek spoglądać.
Można sobie drzemkę uciąć i przespać to całe czekanie.
Można ponarzekać na polityków, choroby i służbę zdrowia.
Można bezmyślnie przeglądać ulotki, kasować stare smsy albo odkrywać nowe opcje w telefonie- z nudów zupełnie. Czas w ten sposób zabijać.
A można też z dziewczyną obok miło pogawędzić. Pośmiać się nawet..
Można książkę poczytać albo ulubioną gazetę.
Można odpisać na maile i robotę nadgonić, zamiast wieczór znowu marnować.
Można się zrelaksować. Po prostu siedzieć i cieszyć się chwilą.
Można planować i te plany zapisać na paragonie z Biedronki.
Można się modlić i szukać Bożego oblicza. Tak. W tej poczekalni właśnie.
Niby ma człowiek ręce związane. Niby w jednym miejscu musi siedzieć i czekać.. ale można ten czas wykorzystać.
Można się nim cieszyć.
MOŻNA, bo to wybór.

Sama codziennie wstając z łóżka muszę sobie przypominać, że dzisiaj jest warte.
Warte uwagi, poświęcenia i wysiłku, żeby wycisnąć z niego wszystko, co najlepsze.
Warte ładnej zastawy do śniadania i świeżo ubranej pościeli.
Warte porannego prysznica, makijażu i ładnej sukienki.
Warte popołudniowej kawy na tarasie i spokojnego spaceru z dziećmi do lasu.
Warte świeżych kwiatów na stole.
Warte zaangażowania.
Warte chwili przerwy i zachwytu.
Warte emocji, wzruszeń i podekscytowania.
Warte oddania Bogu chwały za nowe, świeże, specjalne 24 godziny mojego życia.

Za dużo odkładamy na później.
Później, nie teraz, kiedy indziej, może kiedyś.. zmora naszych czasów.
Wszystko odkładamy, jakby dzisiaj nie było wystarczająco dobre.
Czy to nie ten dzień dzisiejszy jest nam dany właśnie? Z góry, w darze, od samego Ojca?
Jutro już do nas nie należy. Jutro nie jest nasze jeszcze.. nikt nie wie, czy będzie nasze w ogóle.

Kiedy się wybudujemy, to wreszcie odpocznę.
Kiedy rozruszam firmę, będę spędzać z dziećmi więcej czasu.
Na wakacjach poświęcę się modlitwie.
Kiedy dzieci urosną, zadbam o siebie.
Zacznę się zdrowo odżywiać, bo sił mi brakuje.. ale teraz nie mam na to czasu. Może kiedyś.
Kiedy przyjdzie weekend, wreszcie zacznę żyć.
Bo czy to wiesz, że ci się te twoje marzenia spełnią?
Że to, co dzisiaj bierzesz za pewnik stanie się rzeczywistością?
Że w wyśnionej kuchni tą porcelanę wreszcie poukładasz na półkach i zaczniesz jej używać do śniadania?
Że w nowej pracy będzie dane ci się spełniać?
Że dzieci dalej będą chciały czas z tobą spędzać..że będą chciały pogadać i książki czytać jak dzisiaj właśnie?

Nie czekaj na piątek.
Nie czekaj na wakacje.
Nie czekaj aż dzieci dorosną.
Nie czekaj na awans.
Nie czekaj na nowy dom.
Nie czekaj na lepsze jutro.
Nie czekaj aż zostaniesz mamą.
Nie czekaj na mniejszy rozmiar.
Nie czekaj na mężczyznę.
Nie czekaj na więcej czasu.
Nie czekaj na spokojny wieczór.
Nie czekaj..., żeby zacząć żyć.
Żyj dzisiaj, nawet w poczekalni.
To jest właśnie mądrość.



Rok Potrójnego Szczęścia

20.4.16 Komentarze 2

Za nami wyjątkowy rok.
Ten rok dostał nawet nazwę: Rok Potrójnego Szczęścia.
Z całą pewnością najszczęśliwszy rok naszego życia.
Z całą pewnością najtrudniejszy.
Dlaczego? Bo czasami szczęście jest trudne. Takie w jednej chwili ogromne, że myślisz nawet, że nie pomieścisz go w sobie..a innym razem pojawią się łzy, bezsilność, zmęczenie bierze górę i wszystko z rąk leci dosłownie..


Rok temu zostaliśmy rodzicami po raz trzeci.
Trzy małe główki do umycia w soboty.
Sześćdziesiąt malutkich paznokci do obcięcia co tydzień.
Trzy kurteczki, trzy czapki i sześć rękawiczek.
Trzy foteliki i ani jednej spokojnej jazdy samochodem. Nawet do sklepu kilometr dalej..
Jeden wózek i dwa rowerki.
Jedne sanki, bo na jednych się mieścili we dwójkę.
Setki zdjęć.
Dziesiątki krótkich filmików nagranych wysłużonym już aparatem, zwanym małym w naszym domu.





Nie będę kłamać, że te 365 dni to takie usłane różami były.. że nie było momentów, w których szlochałam jak głupia w pewności, że marnuję sobie życie przy tych garach, szmacie i pieluchach. Że po co mi to było...że dużo za młoda jestem na trójkę dzieci i te pieluchy któryś rok z rzędu..no przesada!!
I krzyczeć chciałam czasami, i z domu uciekać, i w pociąg na drugi koniec Polski wsiąść..
Rezygnacja była i strach, permanentne zmęczenie też.
Łzy radości i wzruszenie.
Wspólne obiady, śniadania i popcorn przy Ratatuj po raz dziesiąty..tak tą bajkę kochamy.
Ciągłe uciszanie, bo mała śpi, bo mała pije, bo mała ..
Cudowne poranki- razem, w jednym łóżku. Nas pięcioro pod dwiema małymi kołdrami, a do tego zagadki i czytanie książek.
Nerwowe poranki.. bo trzeba wychodzić, a tu pełny pampers, Benio nie zjadł śniadania, a Janek ciągle nieubrany.
Popołudnia, w których się wydawało, że człowiek ciszy potrzebował, jednego dziecka choć na chwilę.. a tu zaskoczenie. Niby fajnie, niby super..ale tak nie do końca. Czegoś brakowało. Kogoś raczej.. bo we trójkę to już nie jesteśmy MY. Nas jest pięcioro. To jest już nasza norma. Codzienna, piękna normalność.





Kilka dni było zupełnie niezapomnianych. I to bardzo zwykłe dni były..najzwyklejsze.
Raz chciałam, żeby urośli szybko, a potem marzyłam, żeby czas choć na chwilę stanął w miejscu.
Pamiętam długie ubieranie na zimowe spacery. Pierwszy się zdążył zagrzać, kiedy ja kończyłam ubierać tą trzecią..
Pierwsze wspólne dni też pamiętam. Jak bracia byli zachwyceni siostrą. Jak ją całowali, przytulali i głaskali.. tak im zostało do dziś.
Zawaliłam kilka dni. Może kilkanaście nawet.. i żałuję, ale czasu nie cofnę przecież, więc patrzę w przód i na dniu dzisiejszym staram się skupiać.

Mimo, że nie było łatwo, to było warto.
Było, jest i wiem, że będzie warto..te wszystkie kolejne lata z nimi u boku przeżywać.

Czas nie biegnie, nie płynie, nawet nie leci.
Mam wrażenie że pędzi jak oszalały.
Mam wrażenie, że wczoraj posprzątałam śniadanie Wielkanocne, a jutro pojawią się w sklepach mikołaje i będziemy śpiewać kolędy.
Czuję, że każdy kolejny rok mija mi szybciej. Niby ciągle dzień ma 24 godziny, a godzina 60 minut..niby tak. A dla mnie jakoś nie..
Boję się czasami, że nie zdążę się nimi nacieszyć. Że wyrosną za szybko, że nie zdążę im powiedzieć wszystkiego, pokazać, nauczyć..
Boję się, że w końcu przestaną rano przybiegać do naszego łóżka, chociaż czasami tak mnie to irytuje..

Wydaje mi się, jakbym Benia kilka dni temu do domu ze szpitala przyniosła, a przecież wita mnie rano szerokim uśmiechem niemal siedmioletni chłopczyk.. taki mądry. Taki wrażliwy. Taki zdolny. Taki ciekawy świata i życia. Mój- ze wszystkimi wadami i z niezliczoną ilością zalet.

Ja nawet nie pamiętam, jak mój Jasiek był malutki. Nie pamiętam.. i nie wiem jak to możliwe. Może przez tą niewielką różnicę wieku, wymagającego Benia, pracę albo moją głupotę..
Codziennie wchodzę po schodach w naszym domu kilka razy dziennie. Kilka razy dziennie patrzę na zdjęcia, które tam wiszą. Na tego półtorarocznego Jaśka i trzyletniego Benia. Patrzę i się uśmiecham.
Czasami zdarzy mi się wzruszyć..bo wiem, że było pięknie. Wiem też, że było mi wtedy trudno i chodziłam totalnie niedospana czwarty rok z rzędu..ale było pięknie.
Ja ten czas wtedy zmarnowałam i nikt mi go nie wróci.. I tego Jaśka małego w ogóle nie pamiętam..no darować sobie nie mogę.. robię więc wszystko, żeby to co jest dzisiaj- zapamiętać.
Wiedzieć jak to było, kiedy Mili miała roczek, Benio siedem, a Jaś pięć lat.


Pozwalam im do naszego łóżka rano przychodzić i przeszkadzać nam w spokojnym wypiciu kawy.
Mówię głośno kocham cię, kiedy biegną po schodach do swojej grupy i klasy.
Co z tego, że niektórzy mówią, że to głupie, sztuczne, wymuszane i na pokaz.. niech myślą co chcą.
Ja się muszę upewniać codziennie, że oni wiedzą. Że mają tą pewność, że za nimi to ja w ogień pójdę. Że choćby nie wiem co narobili..zawsze będę dla nich. Będę ich kochać jak mogę najbardziej, tak jak mama kochać powinna.

Odganiam te myśli, że moja mała Księżniczka jest już roczną dziewczynką, a nie kilkumiesięcznym maleństwem usypiającym w moich ramionach.
Kilka dni temu zaśpiewaliśmy jej sto lat, zapaliliśmy pierwszą świeczkę na torcie, dostała piękne prezenty i kilka cudownych kartek, które schowam jej na pamiątkę..nie byłam w stanie od tego uciec. Nie opóźniłam tej chwili. Nie mogłam, a tak bardzo chciałam przecież..
Kiedy wszyscy mówili mi ciesz się tymi chwilami, bo miną w mgnieniu oka- nie wierzyłam. Uśmiechałam się pod nosem, mruczałam coś po cichu i.. swoje wiedziałam. Nawet pogniewać się byłam w stanie i przewrócić oczami z pięć razy..
Tak mi się ten czas ciągnął. Popołudnia wydawały się trwać wiecznie, te spacery, nocne pobudki i wczesne poranki. Zabawy klockami, dziesiąta runda memory, przygody Franklina po raz kolejny..Wydawało się, jakbym miała jeszcze tyle czasu, żeby ich uczyć i wychowywać.
Teraz już wiem, że tego czasu tak niewiele mi zostało..

Pamiętam, kiedy po porodzie Milenki, jakiś wewnętrzny strach przed zupełnie nieznanym, przeplatał się z niewyobrażalną radością, dumą i poczuciem spełnienia.
Zupełnie nieznanym? Przecież wszyscy mówią, że wszystko już wiesz przy drugim, a co dopiero przy trzecim..
Znowu na przekór napiszę, że choćby i piąte i dziesiąte było, to ciągle nie wiesz, jak to jest. Nigdy nie wiesz, jak to będzie..możesz pamiętać, jak się kąpie, przewija i przystawia do piersi, ale to nie tylko o to w wychowaniu chodzi..
Dlatego strach czułam.
A spełnienie?..
Tak. Spełniam się jako mama.
Jako mama trójki cudownych Bożych Darów. Z samego nieba. Doskonałych i dopracowanych w każdym szczególe. Idealnych dla mnie.
Stworzonych, bym mogła ich mamą się nazywać.
Przywilej mnie spotkał niesamowity.






Ten rok wiele mnie nauczył.
Nauczył mnie odpuszczać. Dużo mniej chcieć, dużo mniej osiągać, dużo mniej musieć za wszelką cenę.
Nauczył mnie myśleć o sobie lepiej, pomimo potknięć i błędów.
Nauczył mnie, że najpiękniejsze i najbardziej zapamiętywane przez nas chwile, to te najzwyklejsze. Te przy środowym obiedzie i w czwartkowe popołudnie. Nawet w poniedziałkowy poranek może coś takiego się zdarzyć, co na całe życie zapamiętasz..Bo ja takie właśnie chwile z tego roku pamiętam. Najzwyklejsze.
Nauczył mnie, jak wyjątkowa i niepowtarzalna więź się tworzy między rodzeństwem. Wierzę, że na całe życie.. o to się modlę. Tego bym chciała.
Nauczył mnie ten rok, że w naszym łóżku wystarczy miejsca dla piątki.
Wiem też, że jedną ręką można więcej zrobić niż by się wydawało..obiad prawie cały i ciasto. Kurz można wycierać, telefony odbierać i wiadomości ważne na kartce zapisywać w tym samym czasie.
Nauczyłam się, że priorytety w życiu są najważniejsze. Kiedy je sobie w głowie poukładamy, to nie trudno jest codzienne decyzje podejmować.. Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, to cała reszta się ułoży. Dobrze się ułoży. Najlepiej.






Już teraz wiem- dopiero przy trzecim dziecku to wiem- że wszystko minie. Prędzej czy później.. minie.
Że dzieci mają to do siebie, że rosną.
Minie kolka i nocne wstawanie. Minie bunt dwulatka i trzylatka, i czterolatka.. Minie wymyślanie przy obiedzie i płacz za zabranym smoczkiem. Minie wszystko to, co dzisiaj nam przeszkadza i co nas drażni, na co skarżyć się potrafimy wszystkim naokoło.. Minie też to, co tak bardzo kochamy, na co czasami tego czasu brakuje.. buziaki na pożegnanie, przytulanie bez powodu.. Nie zawsze tacy potrzebni będziemy jak teraz właśnie, kiedy są małe jeszcze i nie do końca sobie radzą ze wszystkim.
Wiem też, że można te trudniejsze okresy w byciu rodzicem celebrować. Cieszyć się nimi.. bo pomiędzy kolkami są też i pierwsze uśmiechy na przykład. Na tych uśmiechach trzeba się skupiać..a potem zęby zacisnąć i nosić, choć płacze i nic zrobić się nie da.

O miłości też się dużo nauczyłam. Miłość w dziwny sposób się mnoży, kiedy się ją dzieli.
Ten, kto się boi tak strasznie, że mu miłości nie wystarczy dla drugiego, trzeciego czy piątego dziecka- niech śpi spokojnie. Miłości wystarczy. Kochać będziemy i pierwsze i piąte tak samo.. albo jeszcze bardziej, niż w dniu narodzin.



I jeszcze jedno..porządek w domu, pościelone rano łóżko, czas na makijaż, domowe ciasto, zrobione paznokcie, umyte okna.. to wszystko dodatki. To nie szczęście. To wszystko może sprawić, że jesteśmy spokojniejsze, bardziej zrelaksowane i dobrze czujemy się w swojej skórze..ale to nie szczęście.
Szczęściem jest być blisko Boga, nawet kiedy czasu wolnego tak mało, a obowiązków tak dużo..
Szczęście to móc patrzeć na swoje zdrowe, roześmiane dzieci z kochającym mężczyzną u boku.
Dla mnie to właśnie jest szczęście od roku.

Przeglądałam zdjęcia z tego szczególnego czasu i doszłam do wniosku, że zdjęcia są naprawdę wyjątkowe..
Pokazują zazwyczaj tylko te dobre chwile. Te, które po kilku latach ze wzruszeniem zechcemy wspominać przy wspólnym stole w niedzielne popołudnie.
Na zdjęciach są uśmiechy, spokój i harmonia. Szczęście i zwykłe-niezwykłe cuda codzienności.
Takie chwile chcę w tym kolejnym Roku Potrójnego Szczęścia pielęgnować.
Takie chwile z tego roku, który już minął, chcę zapamiętać.





I wam życzę takich wspomnień Kochani.
Pełnych szczęścia, spokoju i harmonii.
Takich niezwykłych, chociaż tak codziennych..







O życiu i pasji..

11.4.16 Komentarze 0

Nie, nie odechciało mi się.
Nie zabrakło mi pomysłów.
Nic złego się nie stało, chociaż dzieje się przeogromnie dużo ostatnio..
Życie.. po prostu.
To ono jest winowajcą.
Nie odzywałam się, bo żyłam. Tak na sto procent.
Czując wieczorami każdy mięsień, przeżywając niezapomniane chwile w ciągu szarych dni, kochając, przytulając, klejąc plastry na kolana, denerwując się czasami też i narzekając na brzydką pogodę..
Żyłam ze śmiechem dzieci w tle, z ich kłótniami i wesołym podśpiewywaniem. Z zapachem wiosny i brudnych skarpetek.
Z domowym ciastem do popołudniowej kawy i z ciepłem Milenki usypiającej na moich rękach każdego wieczora..
Mimo, że szybko, to czuję, że żyłam.
To w sumie bardzo dobry powód. Gorzej by było gdyby choroba, nieszczęście jakieś lub gdyby mi już ochota na pisanie przeszła..
A tu tylko życie. Tylko i aż moi kochani..

Bo jak mogłabym pisać o cudach codzienności przechodząc obok nich zupełnie obojętnie?
Nie dając sobie szansy na życie i doświadczanie go w każdym wymiarze? Bo gdybym za szybko przez życie biegła, to bym te cuda mogła przegapić przecież..a nie chcę.
Bo i pisać by nie było o czym, i wspominać na starość nie byłoby czego, nawet aparatu nie byłoby sensu z szuflady wyciągać..

Nadal bardzo chcę pisać. Tak bardzo, że aż czasami mnie skręca jak mi jakaś myśl przyjdzie do głowy, a nie mam na szybko gdzie zapisać..nie mam nawet jak, bo ręce czym innym zajęte najczęściej. Powtarzam sobie wtedy:  priorytety Nadia.. pamiętaj o priorytetach.
A potem Biblię otwieram zamiast laptopa. Albo do Mili na dywan wracam, rozkładamy z chłopakami UNO, ziemniaki zaczynam obierać na obiad, zupę nastawiam..i śmiejemy się razem przy tych kartach i obiad jest pyszny na stole..
Takie właśnie zwyczajne życie. Moje. Najpiękniejsze, chociaż to moje ukochane pisanie muszę na bok odsuwać nie raz.
Bo żeby się wszystko nie posypało, to gdzieś trzeba postawić sobie granice i właśnie te priorytety poukładać. Wszystkiego na raz się nie da.. no nie ma szans.
Doceniam sobie bardzo to, że mam w tym pisaniu wolność. Jeden miesiąc posty są co dwa dni, innym razem, kiedy nie mogę, nie wyrabiam najzwyczajniej..są rzadziej. Nikt mnie nie goni, nie popędza.. nie ma tej presji, której nie znoszę.

Mam około 40 nieskończonych postów. Już ponad chyba..
Takich, które zaczęłam, bo wpadł mi do głowy jakiś temat. Coś akurat przeżywałam, o czym pomyślało mi się na spacerze albo przy myciu garów. Każdy ważny i ciekawy. Przynajmniej dla mnie.
Najczęściej nie mam szansy usiąść, zacząć posta i go skończyć tak po prostu.. zazwyczaj piszę kilka wieczorów, zmieniam, coś dopiszę, coś kasuję..
Czasami siadam do komputera chcąc dokończyć jakiś wpis i nie mogę. Po prostu nie wiem, co chciałam napisać. Nie potrafię oddać tych emocji, które jeszcze kilka dni temu mogłam bez najmniejszego problemu przelać na klawiaturę.
Zdania wychodzą jakieś suche, bez polotu, składu, głębszego sensu.. W moim życiu dzieje się już coś zupełnie innego niż tydzień temu na przykład. Inne tematy zaprzątają mi głowę, inne rzeczy leżą na sercu.
Te posty tak sobie czekają na swoją kolej. Czekają na bardziej dogodny czas i odpowiednią dawkę emocji. A te emocje wrócą na pewno..bo życie kołem się toczy. Czasami wydaje nam się, że coś już za nami. Skończone definitywnie, a tu niespodzianka..na nowo coś wałkujemy. Przeżywamy raz jeszcze.

Pozwoliłam sobie na przerwę.
Nie, żeby blog istniał tak długo, że już przerwy potrzebuję..nie. Nie planowałam jej, nawet nie chciałam.
Broniłam się jakiś czas, ale nie chciałam pisać dla samego pisania. Żeby było na szybko, nie do końca dopracowane i przemyślane.
Nie chciałam, żeby moje spełnione marzenie mi obrzydło.
Żeby coś się pojawiało tylko po to, żeby nie było pusto, żebyście nie zapomnieli..
Nie chciałam pisać bo muszę, bo tak sobie postanowiłam, bo konkurencja nie śpi..
Kiedy już coś zaczynasz musieć i tylko musieć, to nie ma w tym pasji. Cokolwiek jedynie musisz, staje się zazwyczaj ciężarem, a nie przyjemnością. Z poczucia obowiązku coś robisz, bez uczuć i entuzjazmu.
A ja za wszelką cenę chcę tą moją pasję zachować. I kochać ciągle tak samo to, co robię. Od bycia mamą zaczynając, a na blogu kończąc.. i wszystko co pomiędzy tym - też chcę na 100% i z radością..

Chcę chcieć pisać. Chcę, żeby sprawiało mi to taką samą radość jak kilka miesięcy temu.
Chcę być na sto procent przekonana, że to co publikuję jest ważne i potrzebne, a nie tylko wypełnia luki.
Czekam więc na takie chwile, w których na spokojnie mogę usiąść, zebrać myśli i pisać z taką samą ochotą i radością jak za pierwszym razem. A że tych chwil na teraz tak mało.. to i cisza była dłuższa.

Jeszcze kilka miesięcy temu mogłam siedzieć do późnej nocy i pisać.
Dzisiaj czuję, że nie mogę sobie na to pozwolić, więc idę spać o przyzwoitej porze.
Nic na siłę.
Dla bloga nic nie stanęło w miejscu nawet na chwilę.
Dzieci nadal brudzą i wołają jeść. Nadal piorę, sprzątam i gotuję. Nadal wstaję w nocy i nie dosypiam.
Nadal czytam bajki, śpiewam kołysanki i chodzę na spacery. Nadal rozdzielam kłócących się chłopców i słucham milionów opowieści wyciągając naczynia ze zmywarki. Nadal..
Nadal kocham robić to wszystko, chociaż czasami wydaje mi się, że wcale nie.. najczęściej jak się rozpędzę za bardzo i na jednym zapominam się skupić. Kiedy wszystko na raz bym chciała..
Dni nadal się dnieją- jak to mówią niektórzy.. a czas za nic w świecie nie chce się pomnożyć w sposób jakiś niezwykły.. niestety. A dzieciaki wymagają coraz więcej. Sił, uwagi, zainteresowania.
A może ja po prostu zorganizować się nie potrafię i czas mi przez palce przecieka.. nie wiem.
Wiem tylko, że takie przerwy są czasami potrzebne, żeby na nowo nabrać wiatr w żagle.
Żeby pasja pasją pozostała.
Żeby przypomnieć sobie po co i dla kogo się zaczęło.
Trzeba często wracać do początków i pierwszych, niczym niesplamionych motywów.
Do czasu, kiedy niewiele wystarczało, a więcej nie miało takiego znaczenia.



Jezus na przykład..
Nie pragnął setek fanów. Wolał garstkę wiernych naśladowców.
Dla Niego nie liczyła się ilość, a jakość.
Nie interesowały go liczby, statystyki, opinia publiczna..nie interesowały Go złośliwe szepty, pogardliwy wzrok faryzeuszów, ludzka nienawiść.
Ludzie wątpili w Jego służbę. On jednak był skupiony na celu, zmotywowany miłością- do Ojca, do ciebie i do mnie.
Wiedział po co i dla kogo to robi.
Wiedział też, że nie będzie łatwo, a mimo wszystko każdy dzień przeżywał w pełni.
Nie marnował żadnej najmniejszej chwili, mądrze wykorzystując czas.
Jezus żył życiem pełnym pasji do samego końca.
Przemawiał z mocą.
Uzdrawiał zupełnie.
Modlił się gorliwie.
Karmił do syta.
Kochał aż na śmierć.
Po spotkaniu z Nim, nikt nigdy nie był już taki sam.
Tej gorliwości którą miał, nie sposób było udawać.
Za czymś nieprawdziwym i nieszczerym, za pustymi słowami bez pokrycia, nikt by nie poszedł.. a jednak pociągnął za sobą miliony.

'Cokolwiek czynicie, 
z duszy czyńcie jak dla Pana, 
a nie dla ludzi'
                                                 List do Kolosan 3;23


Czasami staramy się zadowolić wszystkich naokoło, a tak rzadko zastanawiamy się co myśli o nas Bóg..
On widzi nasze serce, nasze motywy, serce pełne entuzjazmu albo..nie. Ludzi można oszukać, ale nie Boga.
Bóg chce dla nas życia z pasją.
Bóg nie chce, żebyśmy snuli się przez życie, z trudem wstawali z łóżka rano i z ogromną ulgą kładli się wieczorem spać.
On chce ludzi z pasją! Prawdziwą, szczerą, nieudawaną.. którą można zarażać wszystkich wokół.
Pasją przede wszystkim do Niego, ale też do pracy którą nam przygotował.

Może i ty zaczynałaś z pasją.
Może dziś już nawet nie pamiętasz, jak wiele przyjemności sprawiało ci to, co dziś robisz z poczucia obowiązku. Zupełnie automatycznie i bez radości.
Może nie pamiętasz, ile modlitw szło za tym, żebyś mogła robić to, co dziś jest twoją codziennością. Żebyś mogła być tym, kim jesteś dzisiaj. Może nie pamiętasz jak bardzo byłaś wdzięczna Bogu za takie możliwości i otwarcie właśnie tych drzwi w twoim życiu.

Kiedyś słyszałam, że prawdziwej pasji nic nie zabije.
Dzisiaj wiem, że to nie do końca prawda.
Możemy być do czegoś stworzeni. Robić coś z niesamowitą radością, miłością i zapałem..ale nie zawsze kończymy tak dobrze, jak zaczęliśmy.
Pasję można zabić na kilka sposobów. Nie specjalnie, nie z premedytacją- ale skutecznie.

Czasami chcemy za dużo na raz. Nie podoba nam się idea małych kroczków- my chcemy od razu biegać.. Wymagamy za wiele od siebie i innych. Bierzemy na swoje barki ciężar, którego nie potrafimy unieść. Trzeba uważać, żeby w tej chęci ciągłego rozwoju się nie pogubić. Nie iść do przodu pomimo wyraźnych sygnałów mówiących zwolnij. Bo wtedy pasja może łatwo stać się sposobem na pieniądze. Rutyną. Niczym więcej niestety..

Czasami za bardzo patrzymy na ludzi. Za bardzo przejmujemy się ich zdaniem i oceną. Nie potrafimy radzić sobie z krytyką, negatywnymi opiniami lub całkowitą ignorancją ze strony otoczenia.. szczególnie ludzi, którzy są najbliżej. Od których spodziewamy się słów zachęcenia i wsparcia. Pośród tysiąca pozytywnych komentarzy, skupiamy się na tych kilku hejtach, których doświadczyliśmy.

Czasami porównujemy się z innymi. Że bardziej, że ładniej i lepszej jakości. Że gust mają lepszy, pomysły ciekawsze i zdjęcia robią takie piękne..Zawsze znajdą się tacy, którzy będą robić to co my, ale lepiej. Lepiej w naszej ocenie. Porównując, możemy szybko poczuć, że to co robimy tak naprawdę nie ma sensu. Nie ma większego znaczenia.

Ktoś mi ostatnio przypomniał, że dobrze jest wrócić do źródła. Do początków. Zadać sobie kilka podstawowych pytań i szczerze przed sobą na nie odpowiedzieć.
Dlaczego robię to, co robię? Jakie były moje motywy na początku? Co motywuje mnie dzisiaj? Jakie były moje cele i na czym mi zależało? I wiele innych..
Może odkryjesz, że twoje motywy nie są już tak nieskażone, jak na początku.
Może odkryjesz, że minęłaś się z celem.
Może odkryjesz, że za bardzo skupiasz się na liczbach i statystykach, podczas gdy osiągnęłaś już daleko więcej, niż zakładałaś na początku..
Możesz odkryć mnóstwo ciekawych, zmieniających sposób myślenia rzeczy.
Dobrze jest co jakiś czas zaplanować spotkanie z samym sobą. Odważyć się na szczerość.
Wrócić do pierwszej miłości i pasji, z którą się zaczynało.

Chodzisz z Bogiem? Naśladujesz Jezusa? Super.
Ale czy robisz to z pasją?

Jesteś mamą? Szczęściara..
Ale czy jesteś mamą z pasją? Czy z niekłamaną radością robisz kanapki, sznurujesz buciki i chodzisz na spacery? Z zaangażowaniem słuchasz swojego nastolatka i czytasz bajkę na dobranoc dwulatkowi? Co mogą powiedzieć o tobie twoje dzieci..? Czy nadal kochasz być mamą?

Prowadzisz własną firmę? Gratulacje.
Czy nadal kochasz robić to, co robisz? Czy nadal czujesz tę radość, która towarzyszyła ci na samym początku? Kiedy wyposażałaś biuro i drukowałaś wizytówki ze swoim nazwiskiem..?
I tak dalej.
I tak dalej..

Gdziekolwiek jesteś, bądź tam całą sobą.
Cokolwiek robisz, rób to na 100%.
Nie zgadzaj się na bylejakość i połowiczne rozwiązania.
Szkoda życia na przeciętność!
Bóg chce kobiet z pasją. Służących Mu z pasją, kochających z pasją, pracujących z pasją..
Świat jest przesiąknięty nijakością. Zwykłym, mizernym, powierzchownym..
Rozpal w sobie ogień. Wróć do początków i pierwszych motywów.
Postaw na jakość.
Żyj z pasją.