W niebiańskim rytmie

15.5.19 Komentarze 16

Przyznaję, że mam kompleks. Od wielu lat.
Kompleks kobiety-siedzącej-w-domu, a co gorsza kobiety, której Mąż jeszcze do niedawna pracował tylko w domu.
Tej, która ma się lepiej niż pozostałe kobiety-pracujące, a nawet niż te, które zostają w domu, z dziećmi.
Mam kompleks kobiety, która na wszystko ma czas - na dobry obiad, i na domowe ciasto, maseczkę, paznokcie i sielskie życie w rytmie slow. 
Mam kompleks kobiety, której pieniądze sypią się z nieba, bo ona przecież może siedzieć w domu.
Mam kompleks i bo czuję presję codziennego udowadniania światu, że nie leżę całe dnie na kanapie. Że też pracuję, że mam pasje, że potrafię i robię coś więcej niż tylko dobry rosół.


Tak. Zdarza się, że widzę swoją wartość w miejscach, w których nie powinnam.
Nie w Bogu. Nie w Jego ramionach. Nie w tym, co On mówi o mnie, a w tym, co mówią o mnie inni.
W pośpiechu.
W zajętości.
W kolejnym odhaczonym zadaniu.

Ostatnio pomyślałam sobie, że może inna kobieta też ma kompleks. Zupełnie tak jak ja.
Tyle że dla odmiany kompleks kobiety-pracującej.
Tej, która robi karierę, zamiast opiekować się dzieckiem.
Tej, której niektórzy zarzucą, że zostawia maluszka w obcych rękach jedynie dla wygody.
Tej, która czuje presję udowadniania całemu światu, że jej na dziecku naprawdę zależy. Że je kocha ponad wszystko i praca wcale nie jest najważniejsza, a najzwyczajniej w świecie potrzebna.
I biega, z pracy do domu, z domu do pracy. Z nikim nigdy nie spotyka się po godzinach, bo co by inni powiedzieli... że cały dzień w biurze, a potem z koleżankami na kawce. No wstyd!
Po nocach piecze domowe ciasta na szkolne kiermasze, żeby tylko dorównać tym kobietom-siedzącym-w-domu. Nie chce być gorsza, przynosząc kupne ciasteczka z E-wypełniaczami i utwardzanym tłuszczem.

Uczę się ten mój kompleks w sobie wyciszać.
Po prawie dziesięciu latach bycia w domu z dziećmi, bycia dla nich i przy nich praktycznie bez przerwy, uczę się nie mieć wyrzutów sumienia z powodu życia, które świadomie wybrałam i które dla mojej rodziny jest na dzisiaj najlepsze, choć nie pozbawione wyrzeczeń i niedogodności.
Uczę się nie patrzeć na siebie jak na kobietę drugiej kategorii z powodu nie wstawania bladym świtem do pracy w korporacji, bo wiem, że rytm w którym idę teraz przez życie, to mój osobisty, idealnie dopasowany niebiański rytm.
I nikomu, absolutnie nikomu nie muszę się z niego tłumaczyć.
Odpowiedzialna jestem tylko przed Bogiem.
...........................................................................

W życiu jest czas na bieg, a innym razem na spokojny spacer, beztroski trucht, czy radosny marsz... czasem przychodzi idealny moment na długą, mozolną wspinaczkę. Taką na sam szczyt.
Różnie.
Każda z nas ma inne trasy do pokonania, inne cele do zdobycia, inne zadania do wykonania po drodze...
Bóg wie co i kiedy.

Wszystko ma u Niego swój czas. Taki najbardziej odpowiedni.

Niektórzy całe życie biegną, a inni spokojnym truchcikiem przemierzają kolejne kilometry życia.
I jeśli biegniesz, bo wiesz, że powinnaś - to biegnij!
Niech sprawia ci to radość.
Poczuj wiatr we włosach, uśmiechaj się przy tym szeroko i machaj przyjaźnie do innych, których mijasz po drodze.

Ale przy tym nie oceniaj tych, którzy wyszli jedynie na spacer w lekkich sandałkach, nie mając najmniejszej ochoty na jogging.
Nie narzekaj przy każdym spotkaniu, jak bardzo ci źle. Jak bardzo jesteś wykończona i nieszczęśliwa.
Nie udawaj, że najchętniej zostałabyś w domu z dwulatką, układała cały dzień puzzle i rysowała, jeśli wcale tak nie jest.
Bądź szczera.
Przed Bogiem. Przed sobą. Przed innymi.
Nie rzucaj bezmyślnych komentarzy. No wiesz jakich... tych które powodują w drugiej kobiecie poczucie, że jest gorsza, może mniej warta czy mało zaradna.

Jeśli jednak powinnaś spacerować, a biegniesz tylko dlatego żeby na siłę dorównać innym i udowodnić coś całemu światu - to lepiej zwolnij.
Obierz odpowiednie dla ciebie tempo. Takie, które Bogu przyniesie chwałę, a tobie sprawi radość. No i doprowadzi do celu - prędzej czy później.
Może nie dobiegniesz tak daleko jak inni, może nie każdy szczyt będzie twój... ale czy musi?
Wiesz... nie chodzi o to jak szybko się poruszasz. Chodzi o to, żeby kierunek był odpowiedni. Wtedy szybkość nie ma większego znaczenia. Nie zawsze musi być zawrotna.

Jeśli możesz spokojnie maszerować, rób to pewnym krokiem i podziwiaj świat dookoła. Dziękuj Bogu za widoki, których nie przegapisz.
Przystań na chwilę żeby podnieść kogoś, kto na tej wyboistej drodze po prostu się potknął. Albo po prostu zawiąż sznurówkę...

Nie narażaj się na kontuzję. Nie wymagaj od siebie więcej, niż możesz dać i niż wymaga od ciebie Bóg. Idź spokojnie, bez wypieków na twarzy, bez przyspieszonego bicia serca.
Idź w niebiańskim rytmie, czyli tym dostosowanym do twoich możliwości. Bo nie ma nikogo innego, kto zna je tak dobrze jak twój Stwórca.

Nie oceniaj jednak tych, którzy lubią się zmęczyć. Tych którzy biegną, nie dając sobie chwili wytchnienia.
Nie narzekaj jak bardzo ci źle. Nie udawaj, że kochasz szybkość, a tylko z przymusu tak wolno snujesz się przez życie.
Przestań wstydzić się tego, że żyjesz w rytmie, z którym jest ci dobrze.
Nie tłumacz się. Nie musisz!
Wolno ci wolno. Naprawdę.

Każda z nas jest inna. Nasza wartość nigdy nie miała być mierzona w ilości pokonanych kilometrów, ani w szybkości z jaką je przemierzamy. W ilości zdobytych tytułów czy przepracowanych godzin.
To nie tak, że im szybciej tym lepiej. Im więcej robisz, tym jesteś więcej warta, bardziej zasługujesz na pochwały, oklaski i podziw.
Nie tędy droga.


Myślę, że zawsze najważniejsze jest to, co mówi do ciebie Bóg. To, czego On chce od twojej codzienności na teraz.
Dlatego właśnie warto wsłuchiwać się w Jego głos każdego dnia.

Jeśli chce żebyś zwolniła, a ty uparcie przesz do przodu to wiedz, że każda góra zdobyta bez Niego to tylko kolejny papierek, kolejny tytuł, kolejny awans, podwyżka... nic ponad to.
A kiedy postanowisz zwolnić - nie stracisz, choć może tak ci się dzisiaj wydaje. Pan Bóg zatroszczy się o wszystko, co powstrzymuje cię dzisiaj przed powolnym spacerem przez życie.

Jeśli Bóg chce od Ciebie wyjścia ze strefy komfortu i nieco szybszych ruchów, bardziej raźnego kroku - to nie bój się zadyszki. Nie przejmuj się nieodpowiednim strojem czy brakiem profesjonalnych butów. Zdejmij szpilki i zacznij z tym, co masz. Choćby były to trampki zapomniane na dnie szafy.
On Cię wyposaży. A w czasie niełatwej trasy poniesie na rękach... 

Może warto zatrzymać tę niezrozumiałą gloryfikację zajętości i zawrotnego tempa?
Przestać swoją wartość łączyć z szybkością życia, a sukces utożsamiać z ilością odhaczonych zadań w opasłym kalendarzu.
Przestać oceniać i patrzeć z góry na siebie nawzajem tylko dlatego, że różni nas tempo naszej codzienności.

Warto za to zacząć patrzeć do góry, szukając Boga i dostosowując tempo życia do Jego woli, a nie narzucanych nam sztucznie standardów.
Chrystus nie jest naszym poganiaczem.
On jest naszym Pasterzem.

Dlatego nie trać Go z oczu.
Tylko wtedy będziesz stawiać kroki w niebiańskim rytmie.
Tym najlepszym, przeznaczonym z miłością Ojca specjalnie dla ciebie.












Przy kawie

9.5.19 Komentarze 15

Jeśli masz chwilę czasu, to usiądź ze mną przy kuchennym stole i napijmy się razem kawy.
Przy kawie tak dobrze się rozmawia... a ja chcę opowiedzieć ci o kilku ostatnich tygodniach mojego życia.

Chcąc odzyskać moje życie, pożegnałam wyobrażenia o tym, jak powinno ono wyglądać. 
Musiałam przestać polegać na własnych oczekiwaniach i poddać Bogu wszystkie niedoskonałości, na które w moich marzeniach zabrakło miejsca.
To rozstanie było bolesne, ale uwalniające.


Nie walczyłam w tym czasie o spełnienie marzeń, o lepszą siebie, ani nawet o lepsze jutro.
Walczyłam (i nadal walczę) o normalność. O jedną dobrą decyzję na raz. O dzisiaj. Tu i teraz.
Nie zmieniam świata, a moje wygrane nie są spektakularne. Walczę o podstawy.
Moja wygrana to uśmiech o poranku i niewymuszana radość z kolejnego dnia.
Moje zwycięstwo to wieczór z dziećmi bez krzyku. Cierpliwość nawet wtedy, kiedy piżama znowu nie taka, kiedy poduszka uwiera i nagle swędzieć zaczyna palec, noga, brzuch.... boli oko i ucho nawet.
Mój triumf to wyjście z domu, do ludzi.
Spacer.
Obiad.
Makijaż.
Nie zrobienie sobie kolejnej kawy...
Dla ciebie niewiele? Dla mnie na dzisiaj szczyt.

Nie rozkwitałam, ale wzrastałam.
Gdzieś tam, głęboko w ukryciu, zapuszczam coraz mocniejsze korzenie wiary. Rozwijam się, chociaż jeszcze nie ma czego podziwiać. Jednak oczami wiary widzę kwiaty rozkwitające całym swoim pięknem. Kwiaty rodzące się z tych dzisiejszych, maleńkich pączków wierności w małym.


Ostatnie kilka tygodni toczyłam nierówną walkę o jakość myśli. Częściej niż kiedykolwiek czułam się pogubiona, niezdolna i nieodpowiednia.
Macierzyństwo to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła i zdecydowanie najtrudniejsza. Wymagająca ode mnie więcej niż mam i niż kiedykolwiek miałam.
Czy ty też czasami tak właśnie się czujesz?
W takim razie wiedz, że Bóg nigdy nie wymagał od nas perfekcji, tylko wierności. Pokornej postawy serca, zdolnej do przyznania: bez Ciebie nie dam rady.

Robiłam więc wszystko, żeby nie stracić z oczu Chrystusa. Jego moc doskonali się w mojej słabości, a każda 'próba' w jakiś sposób mnie kształtuje. Jego obecność wnosi pokój.
Oczy utkwione w Zbawicielu pomagają mi nie błądzić po tych zagmatwanych ścieżkach rzeczywistości.
Ojciec mówi, że nie jestem sumą moich wzlotów i upadków, a Jego ukochaną córeczką.
Jak dobrze.
Jaka ulga.
A to wszystko dzięki łasce.


Uczyłam się na nowo kochać życie i te wszystkie drobiazgi, które tworzą codzienność.
Znowu skupiałam się na tym, żeby je dostrzegać i doceniać, bo to umiejętność która zanika, jeśli się jej nie praktykuje każdego dnia.
Ja bardzo ją zaniedbałam.
Ożywiam stare, dobre nawyki.

Znowu zaczęłam biegać. Myślałam, że dla zdrowia fizycznego, ale tak bardzo się myliłam...
Biegam leśnymi ścieżkami i wdycham przecudnie czyste powietrze. Spotykam zające, sarny i w zachwycie słucham śpiewu ptaków.
Bóg dał mi ten las pod nosem i zafundował mi prawie darmową terapię. Prawie, bo ona tylko mój czas kosztuje i codzienną decyzję, żeby ruszyć się z domu. W zamian oferuje bogactwa nie z tego świata -wyciszenie, spokojną głowę, stare prawdy pokazane w nowym świetle.
Biegam dla zdrowia umysłu. 
Uwielbiam rozmowy z Ojcem w rytmie wolnego truchtu. 
To mnie dosłownie uzdrawia.

Spędzałam godziny grzebiąc w ziemi, siejąc nasionka, podlewając nasze własne grządki, w naszym własnym ogródku. Czas spędzony w ogrodzie budzącym się do życia działa zadziwiająco terapeutycznie i kojąco.




Zrobiłam też bardzo ważny krok w stronę zdrowia. Przestałam wierzyć, że to jak się czuję jest zupełnie normalne. Przestałam uczyć się z tym żyć. Teraz uczę się żyć inaczej, żeby móc żyć w pełni.
Tę prawdę: w zdrowym ciele zdrowy duch zrozumiałam tak do końca dopiero teraz, kiedy tego zdrowia mi zabrakło.
O tym chyba osobny tekst napiszę, bo to bardzo ważne. Rola ciała zbyt często w chrześcijańskim świecie jest pomijana i zaniedbywana, a dbanie o siebie postrzegane jest jako egoizm, samouwielbienie czy próżność. A takie stwierdzenia są krzywdzące.
Bo jeśli ciało nawala, to służyć naprawdę jest trudno. Bogu, rodzinie, innym... trudne to, a czasami nierealne. Tak fizycznie nie do przejścia.
Wiem coś o tym.

Żyłam w myśl zasady jeden dzień na raz.
Na więcej szkoda mi było energii. Na więcej tej energii nie miałam.
Przecież tylko dzisiaj należy do nas.
O dzisiaj należy się postarać.
Pomyśleć nad tym co zrobić, jeśli coś już się wydarzyło, a nie rozmyślać o tym, co może zdarzyć się jutro. Nie żyć w strachu o dzień, którego nie ma.
Bóg zna już każdą sekundę tego, czego jeszcze nie znamy. Już zadbał. Już przygotował wszystko, czego na jutro ci potrzeba...
Zaufaj i żyj jeden dzień na raz.

------------------------------------------------------------------------------------------

Tęskniłam.
Bardzo się cieszę, że w końcu mogłyśmy razem napić się kawy.
Dziękuję za twój czas.

Do zobaczenia wkrótce moja Droga.
Uściski,