Chwila

6.6.16 Komentarze 1

Czuję się.. czysta. Zupełnie czysta w środku. Z czystym sercem i niesplamionym sumieniem.
I gotowa się czuję. Z lampą zapaloną w dłoniach i zapasem oleju w zasięgu ręki (Ew. Mateusza 25; 1-13).
Czuwam. Nie śpię. Nie drzemię nawet.
Z uwagą czekam Jego przyjścia. Tęsknie wypatruję.. akurat teraz jestem przecież tak bardzo gotowa.
Na chwilę.

Skupiona na celu, ze wzrokiem skierowanym w górę.
Patrzę na to co ważne i ma wieczną wartość. Nie przemija.
Doczesność mnie nie boli, nie drażni, nie zajmuje.
Na chwilę.

Tylko dobre myśli krążą w mojej głowie.
Tym, co mi zawinili, przebaczam, gotowa znowu serdecznie uścisnąć dłoń.
Tych co ja zraniłam, postanawiam przeprosić, wyznać błąd i zadośćuczynić.
Jestem zupełnie cierpliwa, spokojna, gotowa nawet kolejną noc do kataru wstawać. I kaszlu, złych snów, siku i krzyków bez powodu też..
Na chwilę.

Odganiam kłamstwa o sobie samej i już nawet zaczynam wierzyć, że dam radę.
Że nie jest za trudno, za dużo, za ciężko.
Że jestem dobrą mamą. Taką zupełnie moim dzieciom wystarczającą.
Znowu wiem, że przesadzam.
Przynoszę Bogu moje słabości i czuję się wolna.
Lekka jak piórko.
Mam pokój. Czuję, że będzie dobrze.
Na chwilę.

Nie ważny jest nagle pełny kosz na pranie i zawalona garderoba.
Ogrom pracy w każdym kącie domu i brak chleba na poranne kanapki. A sklepy już zamknięte..
Nie straszne mi już nawet rozsypane płatki, co ich pozmiatać nie zdążyłam od śniadania i upalcowane lustro.
Ani nawet umywalka ochlapana po umyciu rąk.. bo zabawa w błocie była przecież taka super.

Mam siłę i chęci.
Wiem, że mogę wszystko.
I mamą być troskliwą, i żoną najlepszą, i córką, wnuczką, i nawet synową, której teściowie oczekują. Taka, jaką ja sama chcę dla nich być.
Na chwilę.

Tak właśnie jest, kiedy akurat z kościoła wracam. Sama. Bez dzieci.
Bez chrupków kukurydzianych, pampersów, butelki z wodą, chusteczek, słoiczka z deserkiem i ulubionej łyżeczki do karmienia.
Raz na jakiś czas mi się zdarza.
Wtedy mam szansę przywitać się z ludźmi i nastawić się na uwielbianie Boga.
Nikt nie szarpie za nogawkę, nie wciska kurtki do zawieszenia, nie pyta gdzie jego hot wheels i czy mam chusteczkę.
Nie sprawdzam zawartości pampersa co chwilę, nie uciszam.
Mogę kazania posłuchać, w skupieniu się pomodlić, oczy nawet zamknąć na chwil kilka.
Pomyśleć, przeprosić, postanowić całą listę rzeczy, które od dziś zmienić muszę.
I siłę na te zmiany nawet mam.
Na chwilę.

Albo kiedy mam więcej niż kwadrans na oddech.
Błogi spokój jest w domu, albo dzieci w ogrodzie grzecznie się bawią, mała właśnie ma drzemkę..
Biorę Biblię, moje ulubione rozważania, kilka stron mądrej książki przeczytam.. obok kawa. Jeszcze ciepła.
Zapominam o kłótni chłopców sprzed godziny. O moim krzyku i braku cierpliwości.
Zapominam o tym, jak się rano znowu ubrać nie chciał i leżał na podłodze, i tupał, i płakał, i krzyczał, i prawie wyszłam bez niego, i on jeszcze bardziej krzyczał potem..
Zapominam jak w aucie łzy same mi leciały, bo sił już nie mam prosić, upominać, cierpliwie tłumaczyć.
Zapominam o tym, jak strasznie jest mi ciężko ostatnio być taką mamą, jaką zawsze marzyłam być.
Zapominam o tym, jak w ogniu sytuacji trudno mi pamiętać o miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności i opanowaniu..(Galacjan 5; 22-23)
Zapominam i nabieram nowych sił.
Na chwilę.

Wszystko jest proste, kiedy się układa.
Kiedy jesteśmy zdrowi, słońce świeci a ptaki umilają nam codzienność swoim śpiewem.
Kiedy możemy się wyspać, najeść i stać nas na wakacje.
Kiedy dzieci są uśmiechnięte, mąż zadowolony, a wychowawczyni nie zaczepia na korytarzu właśnie nas. Znowu.
Na chwilę.. wszystko jest łatwo.
Na diecie być i czyjeś dziecko marudzące nosić. Nawet na jeden dzień łobuzów największych pilnować jest łatwo.. zajmować im czas, wymyślać zadania, słuchać w skupieniu i tłumaczyć życie. To w końcu jeden dzień tylko.
Na jakiś czas łatwo być cierpliwym rodzicem i sumiennym pracownikiem.
Nietrudno jest porządek utrzymać, wstawać skoro świt i utulać do snu po sto razy w nocy płaczący Boży Dar nasz największy.. przez miesiąc, dwa.
I świętym jest łatwo być.. przy tej otwartej Biblii, w ciszy, w spokoju, z tykającym wolno zegarem w tle.
Wszystko jest takie proste..
Na chwilę.

Po czasie już jakoś trudniej. Coraz bardziej pod górkę.
Trzeba więcej wysiłku włożyć, samozaparcia, wewnętrznej dyscypliny i siły.
Bo ile warta ta nasza świętość, widoczne jest w codzienności. Tej trudniejszej. W czasie gorszych dni.
To nasze pole walki i czas próby.
Za zamkniętymi drzwiami naszych domów. Kiedy czas w życiu niezbyt kolorowy. Przychodzi jakaś choroba, niepowodzenie, przeciwności dnia powszedniego.. to właśnie wtedy mamy szansę wprowadzać w czyn to, czego uczyliśmy się z Biblią na kolanach, w wygodnym fotelu.
Wtedy możemy wprowadzać w czyn słowa.
Słowa, których nie raz tak wiele.. a tak mało są warte.

Wiem, że Bóg więcej nie wymaga, nic możemy dać.
Nie zsyła więcej, niż możemy znieść.
Nie zostawia.
Nie zapomina o nas.
Nawet na chwilę.

Wiem też, że On jest i siłą, i pomocą, i radością w codzienności.
Że sama w tym świecie nie jestem.
Że nie muszę w odosobnieniu z problemami się zmagać.
Nawet przez chwilę.

Wiem, jaką mam być.
Wiem, jaką Bóg chce mnie wiedzieć.
Wiem, jaką mamę chcą mieć moje dzieci, a mąż jakiej pragnie żony.
Nie tylko przez chwilę.

Wiem, że moje własne siły tylko krótką chwilę trwają. Nie dłużej.. niestety.
Wiem, że same chęci, choć potrzebne, nie wystarczą.
Wiem, że w każdy dzień wysiłek trzeba włożyć i pracę nad sobą. Nic raz na zawsze nie jest mi dane.
Wiem, że na Bogu muszę polegać. Na Jego mocy, nie na własnej..

Wiem, że potrzebuję być blisko źródła.. bo wtedy i o cierpliwość jakoś łatwiej, o przepraszam, o uśmiech, o wdzięczność w sercu i na ustach.
Wiem, że trwać w modlitwie potrzebuję. Sama jestem za słaba.
Wiem, że kontakt z żywym Bogiem to klucz do zwycięstwa. Im dalej od Niego, tym trudniej.. po prostu.
Wiem, jak ważne jest mieć Jego Słowo przed oczami i w sercu- przede wszystkim. Pozwalać, żeby mnie zmieniało. Przypominało którędy iść. Jak iść, żeby nie upaść i jak się podnieść z upadku..

Niby to wszystko wiem.. tak łatwo jest jednak przejrzeć się w Bożym lustrze, zobaczyć jakim się jest i odejść po chwili.. zapominając jak się wygląda. (List Jakuba 1; 22-24)
Bo praca, bo życie, bo dzieci, bo przemęczenie.. zawsze szukamy winnego swoich własnych decyzji.
Poddajemy się emocjom i zniechęceniu.
Targani zdradliwymi uczuciami, po chwilach pełnej gotowości i determinacji, odpuszczamy.

Chwila to za mało, Kochani.
Z Bogiem, stać nas na więcej.

'A bądźcie wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami, oszukującymi samych siebie.
Słuchacz Słowa, w przeciwieństwie do wykonawcy, przypomina człowieka, który przygląda się swojej twarzy w lustrze. Przyjrzał się, odszedł i zaraz zapomniał, jak wygląda.
Kto natomiast wniknął w doskonałe prawo wolności i trwa w nim, ten nie jest słuchaczem, który zapomina. 
Jest twórcą dzieła.
Ten będzie błogosławiony w swoim działaniu.'
                                
                                                                                                                 List Jakuba 1;22-25