Jeden Jedyny Krok

11.2.16 Komentarze 1

Ani groźbą, ani prośbą.
Ani krzykiem, ani szeptem, ani nawet łzami bezsilności i błaganiem o posłuszeństwo.
Nie działa kara, nagroda, przytulenie, głaskanie, brak bajki i samotność w pokoju.  I opadłe ramiona też nie.
Udawanie, że nie wrzeszczy- jak wrzeszczy.
Zagłuszanie muzyką, stoicki spokój, długie tłumaczenie i krótkie komendy.
Powtarzanie tej samej formuły razy sto wydaje odbijać się echem od ścian jego małego, ślicznego pokoiku.
Konsekwencja, wyznaczanie granic, trzymanie się zasad, dotrzymywanie raz danego słowa.
Tablica motywacyjna- smutne i uśmiechnięte buźki za bycie miłym, grzecznym, dzielenie się..i za poranne ubieranie bez krzyku.
Nic. Po prostu nic nie pomaga.

Nie potrafię przywyknąć do płaczu o nic.
Do marudzenia, jęczenia, wrzasku, histerii, walenia drzwiami i w drzwi.
Do kopania ze złości i uderzania pięściami w podłogę.
Nie potrafię nie reagować i robić swoje.
Nie potrafię, choć kilka lat staram się z całych sił.

Mówią: zostaw- niech się wywrzeszczy, przejdzie mu.
Mówią: wlej mu w tyłek i się skończy!
Mówią: do dziecka trzeba na spokojnie, cierpliwie tłumaczyć, tylko wtedy posłucha.
Mówią: wyznacz granice i bądź konsekwentna, to klucz do sukcesu.
Mówią różne rzeczy.
Niech mówią. On i tak swoje wie i jak się uprze, to choćby świat się walił to nic, ale to nic nie pomoże.
I kopie, i tupie, i gardło zdziera tak, że chrypę ma potem przez kilka godzin.
Zawsze się boję, że obok domu ktoś przechodzi i myśli, że dziecko maltretujemy i albo pomoc społeczną naśle albo policję..

W takich chwilach mam ochotę przestać pisać.
Usunąć bloga i wszystkie teksty skasować- głównie te o tym, jak ważne jest żyć pięknie z dobrymi słowami na ustach za zamkniętymi drzwiami, kiedy nikt nie patrzy..o zauważaniu cudów w codzienności, nawet tej szarej, zwyczajnej i trudnej czasami.
Albo jeszcze lepiej- założyć nowego, pod nazwą  Rzeczywistość Codzienności i pisać o takich dniach jak ten. O tym, że sobie nie radzę. Że cierpliwości mi brakuje.

Wiem, że trzeba przetrzymać. Zacisnąć zęby, policzyć do dziesięciu. Albo do stu jeśli trzeba.
Wybiec z domu, by za trzy minuty wrócić..
Bo mamy za trzy minuty wracają. No..góra pięć.
Trzeba łzy otrzeć rękawem i w chusteczkę w płaszczu schowaną nos wytrzeć.
Ogarnąć się i wrócić. A wszystko to w te pięć minut.
I chociaż czasami wracać się nie chce, a w największą ulewę i wiatr spacer bym wolała- to wracam.
Bo mama co kocha, zawsze wraca przecież...

Nie będę udawać, że cierpliwości mam dosyć.
Że mi jej nie brakuje rano, w południe, wieczorem i w nocy.

Kiedy w poniedziałek go z łóżka nie mogę wyciągnąć, a wiem, że w sobotę od 6 już chodził wyspany.
Kiedy cały dzień przy garach spędzam, a on jeść nie chce za chiny. I wymyśla, marudzi, wierci się przy tym aż w końcu kompot na podłogę wyleje.
Kiedy mąż z dziećmi w aucie czeka, a kolejka na pół sklepu i problem jakiś przy kasie..
Kiedy po raz kolejny z pokoju wychodzi bo chce wody, siku, nie może spać, jest mu za ciepło...kiedy ciszy najbardziej na świecie potrzebuję i spokoju, a tym łażeniem Mili obudzi.
I kiedy nie wiem, o co płacze..a że mówić nie potrafi, to stęka i płacze, płacze i stęka..
Kiedy się spieszę, a on każdy kamyk ogląda, każdego ślimaka i patyk po drodze.
Kiedy ząbkuje i chce na rękach pół nocy spędzać..na moich rękach jedynie.
Wtedy jej nie mam. Ucieka, paruje czy nie wiem co jeszcze..

Pan Bóg używa moich dzieci - bardziej, niż czegokolwiek innego w moim życiu - do tego, żeby mnie uczyć. Żebym rosła duchowo, dojrzewała dla Jego chwały.
Nawet jeśli udaje mi się spędzić sam na sam z Bogiem niewiele czasu każdego dnia, Jego lekcje czekają na mnie w każdej chwili, jaką spędzam z dziećmi.

Jesteśmy niecierpliwi okropnie.
Widać to wszędzie: i w domach i na ulicach. W szkołach, sklepach i urzędach. Na placu zabaw, w parku, w kuchni i dziecięcym pokoiku. W restauracji, u lekarza, u fryzjera też.
Chcemy już i teraz. Chcemy po naszej myśli. Chcemy łatwo, szybko i sprawnie.
A jak nie to trąbimy, wykłócamy się, krzykniemy nie raz. Wzdychamy, drepczemy, marudzimy pod nosem, drzwiami trzaśniemy.
Wie każdy jak jest. Jak to w realu wygląda.

Kiedyś się o nią modliłam. Codziennie wołałam do Boga o cierpliwość.
Taką na już i na teraz. Pilne zamówienie składałam.
Nie rozumiałam zupełnie, dlaczego po moich modlitwach dzieci są jeszcze bardziej wymagające, kolejki w sklepie dłuższe, a na drogach mam wszędzie czerwone..przecież błagałam wręcz. Przecież Bóg wie, że tak bardzo jej potrzebuję. Każdą ilość przygarnę..a tu ciągle pod górkę.
Kiedyś myślałam, że ją dostanę jak ładnie poproszę. Szukajcie a znajdziecie, proście a będzie wam dane i takie tam..

Z cierpliwością jest jednak inaczej.
Cierpliwości nikt nam nie da tak po prostu. Nie będzie podana na tacy.
Nie jest tak, że poprosisz, a za chwilę już ją dostajesz i potrafisz po raz setny odpowiedzieć na to samo pytanie, przetrzymać histerię, tłumaczyć łagodnie bez krzyku i nerwów..
Cierpliwość jest owocem prób. Nie jest przydzielona, ale wypracowana.
Dostajesz od Boga nasionko, o które troskliwie musisz zadbać.
Trzeba wytrwale, dzień po dniu je pielęgnować.
Żeby owoc był piękny, zdrowy, mięsisty- potrzeba pracy. Wytrwałej. Takiej codziennej i sumiennej.



Nie jesteśmy w tym  wcale sami. Mamy wsparcie i pomoc Najwyższego.
Dać z siebie musimy 100%, a Bóg wszystkie braki wypełni.
On chce naszego rozwoju, dlatego pozwala nam pracować. Pozwala nam na wysiłek i wymaga od nas zaangażowania. I chociaż nie raz marudzimy, Bóg za bardzo nas kocha, żeby dać nam wszystko na tacy podane.
On naszą siłą się staje codziennie, dzięki której możliwy jest każdy kolejny krok. I kolejny..i jeszcze jeden..

Bo to właśnie o ten jeden jedyny krok chodzi.
Jeden! Słyszałaś?
Nie myśl o przyszłych tygodniach, miesiącach i latach. Myśl o tym co tu i teraz. O tym jednym kroku do przodu.
O jednej dobrej decyzji.
Jednej zmianie perspektywy.
Jednym odpowiednim nastawieniu.
Jednym słowie i jednym geście.
Jednej postawie cierpliwości.
Tylko jeden krok na raz. Nie więcej. No przecież dasz radę!
Te małe zmiany doprowadzą ciebie i mnie do wielkich rezultatów.

Czas na wzrost moja Droga.
Mimo, że wcale nie czekam na tupanie w podłogę, krzyk i histerię.
Wcale nie marzę o soku wylanym, kłótni o autko i klocki lego. Kolejnej..
Ani o kolejce w sklepie nie marzę.

Ale jeśli już przyjdzie mi cierpliwość ćwiczyć, to wiem, że ten jeden krok dam radę zrobić.
Tylko jeden na raz.
Niby niewiele, ale w końcu przyjdzie zmiana.
Zobaczysz owoc swojej pracy. I inni też zobaczą. Na pewno..
A Bóg już teraz widzi serce, które tych zmian pragnie.

Bo tutaj nie chodzi o bycie perfekcyjnym, ale o serce chcące się uczyć.
Chodzi o postęp.
Odważne stawianie małych kroczków w dążeniu do duchowej dojrzałości.





1 komentarze:

Napisz komentarze
Oli
AUTOR
11 lutego 2016 23:43 skasuj

Jak zwykle w samo sedno..Jak zwykle kojąco. Łzy też normalka.. Dobrze tu wracać.I uczyć się wciąż i mądrze na rzeczywistość spoglądać i ducha umacniać!

Odpowiedz
avatar