Wypełnij mnie

6.3.16 Komentarze 3

Może to nie będzie tekst, który zainspiruje wielu z was.
Może nie będzie wart ani jednego komentarza, ani jednego udostępnienia, ani uwagi setek internautów- tak jak poprzedni.
Może będę się powtarzać.
Może będzie bez polotu, za to z błędami.
Może..ale chciałam napisać, bo bronię się nogami i rękami od zamknięcia tego miejsca. Szczerze mówiąc- było blisko.
Siadałam wieczorem do komputera i chociaż myśli kotłują się w mojej głowie cały dzień i mam pomysły na kilkadziesiąt kolejnych postów, nie potrafiłam napisać nawet jednego sensownego zdania. Nie miałam siły ani ochoty. Potrzeba snu wygrywała ze wszystkim co planowałam zrobić wieczorem.
Nie wiem jak to się nazywa. Spadek formy, przemęczenie, zniechęcenie, gorsze dni..cokolwiek to jest dopadło i mnie w ostatnich dniach.

Chorujemy. W sumie jesteśmy już prawie po..ale to były trudne dni. Dla dzieci, dla nas, dla mnie.
Każda choroba moich dzieci to dla mnie porażka.
Zaczynam się zastanawiać co źle zrobiłam, albo czego nie zrobiłam, że znowu zachorowały.
Zaczynam żałować, że zabrałam ich do centrum handlowego, do kina..
Zaczynam wątpić w swoją wiedzę, umiejętności, matczyną intuicję i ten cały zdrowy styl życia..
Zaczynam wątpić w cudowną moc karmienia piersią, suplementacji tranem i propolisem.
Zaczynam wątpić, że wygram z palonymi przez sąsiadów workami śmieci i plastików. Właściwie nie wątpię. Wiem, że nie wygram. Czuję ten smród codziennie.Za nim wyjdę na spacer zawsze zastanawiam się, czy jest sens narażać Benia na atak astmy. Może trudno w to uwierzyć, ale spacery po naszej okolicy często tak właśnie się kończą. Prawie cały okres jesienno-zimowy spędzamy w domu. Nie z wyboru- z przymusu.
I płakać mi się chcę, kiedy muszę podać mu kolejny wziew, kiedy ląduje u higienistki w czasie lekcji wychowania fizycznego z dusznościami. Płakać mi się chcę, kiedy inhaluję 11-miesięczną Milenkę kilka razy dziennie, a ona dalej nie potrafi złapać oddechu. Płakać mi się chcę i płaczę, bo czuję się totalnie bezradna. Nie mam nad tym kontroli, chociaż wydawało mi się, że chociaż część zależy ode mnie. Wydawało mi się, że kiedy zrobię co mogę, to będzie dobrze. Wydawało mi się..
Skończyło się na antybiotyku, a obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby leczyć dzieci bez tego świństwa.
Mili bierze już drugi w swoim życiu. Ma niespełna rok.
Dla mnie to totalna porażka.

Z drugiej strony wiem, że chorujemy mniej więcej co miesiąc.
Nie zmagamy się z ograniczeniami związanymi z pobytem w szpitalu codziennie.
Nie walczymy z bólem i cierpieniem każdego dnia. Nie. Daję Panadol jak boli i boleć przestaje.
I to właśnie staram się docenić.

Przyjaciółka ostatnio napisała:

'Dziękuję Ci Boże, że od miesiąca mam szpital w domu, 
a nie dom w szpitalu...'

Powtarzam to sobie cały czas. Bo taka w tym prawda, że do pionu mnie stawiała nie raz przez ten cały okres chorób.

Mamy jakieś dwa-trzy tygodnie spokoju między kolejnym zapaleniem ucha, jelitówką, grypą.. Możemy wykorzystać je na tysiące sposobów.
Chodzić do parku, na zakupy i do kina. Możemy umawiać się z przyjaciółmi i odwiedzać rodzinę. Moje dzieci mogą zaśpiewać babci Sto Lat patrząc jej w oczy, a nie przez telefon. Możemy łapać pierwsze promyki wiosennego słońca i szukać przebiśniegów w ogródku.
Możemy!!

Wiem, że niektórzy nie lubią filozofii 'Musi mi być dobrze, bo inni mają gorzej'. A mi ta filozofia czasami pomaga popatrzeć na sytuację z odpowiedniej perspektywy.
Zawsze wtedy nie podoba mi się uczucie, że jestem za bardzo rozpieszczona dobrobytem i wygodnym życiem, skoro narzekam na nieprzespaną noc. Co z tego, że kolejną?! Albo płaczę nad koniecznością podania antybiotyku.. dziewczyno- to nie chemia! To tylko antybiotyk..
Nie lubię tej świadomości, że nie mam na co narzekać. Że nie ma mi prawa być źle w tym ciepłym, dużym domu z kochającym mężem u boku i roześmianymi dziećmi.
Nie lubię, ale wiem, że to prawda.
Że to normalnie grzech być niezadowoloną. Mieć ten spadek formy czy coś tam..
A ja się przyznaję, że ten grzech popełniłam.

Kilka dni praktycznie całe spędziłam spacerując z Milenką wtuloną w moje ramię. Nie mogłam jej odłożyć. Od razu płakała. Chciała być blisko mnie i wcale się nie dziwię. Zmagała się z utrudnionym oddychaniem, 40-stopniową gorączką, katarem i zmęczeniem. Prawie wcale nie mogła spać. Spacerowałam po naszym domu i myślałam rozglądając się dookoła. Walczyłam z poczuciem marnowanego czasu. Lista kolejnych zadań rosła w mojej głowie w zastraszającym tempie..
Widziałam niedoklejone listwy w sypialni, niedomalowane od trzech lat framugi i upalcowane ściany w przedpokojach. Widziałam każdą pajęczynę i plamy na podłodze. Mijałam kilkadziesiąt razy mały pokoik u góry nazywany biurem. Zupełnie nie wiem dlaczego, bo jak na razie to po prostu rupieciarnia w której nie widać podłogi. Widziałam zawaloną garderobę i dwie miski zdjętego jedną ręką prania, które trzeba wyprasować, poskładać i włożyć do półek. I kosz na brudne ubrania, który od kilku dni się nie zamykał. Do tego wiszące jeszcze śnieżynki w oknach i okna..po zimie wymagają zawsze szczególnej uwagi. Kuchnia i duży pokój były obrazem nędzy i rozpaczy. A tyle razy wmawiałam sobie, że chociaż stół w salonie zawsze będzie czysty.. nie było gdzie usiąść, ani położyć kawy. Totalny chaos i syf. Dosłownie. No i były ferie. W domu biegało dwóch ruchliwych chłopców mających gdzieś zamiecioną właśnie podłogę.
Oprócz tego, od tygodnia czekało na mnie nieskończone zamówienie z Arte Deus, obiecane i nietknięte projekty dla kilku osób, wpis na blogu..
Widziałam wszystko co złe. Wszystko, co brzydkie, niedokończone i wymagało mojej uwagi, czasu i wysiłku. A ja nie miałam czasu!!! I nie stać mnie było na wysiłek..Ledwo dałam radę usmażyć naleśniki na obiad.

I wtedy się zaczęło. Męczyłam się poczuciem, że nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć i pogodzić ze sobą dzieci, domu, pracy, bloga..że to za dużo.
Chciałam kilkoma kliknięciami w komputerze przekreślić wiele lat mojej pracy, długie godziny wysiłku i setki złotych zainwestowanych w to wszystko, czym się zajmuję.
Miałam zamiar kilkoma kolejnymi ruchami, zamknąć miejsce, które daje mi tyle satysfakcji i radości. Które- mocno w to wierzę- przynosi chwałę Najwyższemu i jest Jego pomysłem dla mojego życia na teraz.

Nie mogę. Nie dam rady- powtarzałam sobie w kółko. Modliłam się tymi samymi słowami.
Moje serce było przeciążone niekończącymi się listami rzeczy do zrobienia i niedokończonymi projektami.
Przeciwnik całymi dniami wbijał mi do głowy:
nie możesz
nie dasz rady
nie podołasz

Znowu widziałam swoją wartość w wypełnionym zajęciami kalendarzu i w odhaczaniu kolejnych osiągnięć, a nie w chodzeniu z moim Bogiem każdego dnia.
Znowu widziałam źródło mojego wewnętrznego pokoju i radości w tym, co zdołam zrobić sama, a nie w tym, co On zrobił dla mnie.
Bóg znowu musiał przypomnieć mi, żebym wszystko oddała Jemu. Cały ten bajzel w głowie i w domu, choroby, zatrute powietrze i wyrzuty sumienia. Moje dzieci, męża i dom. Bloga, firmę i strach o naszą przyszłość. Bo wszystko zależy od Niego i w Nim muszę położyć moje zaufanie i nadzieję.
Tylko w Nim.

Za bardzo rozglądałam się dookoła. Patrzyłam na sytuację, a nie na Tego, który wszystko trzyma w swoich rękach. To On ma moc i ostatnie słowo.
Miałam rację. W 100%. Nie radziłam sobie. Sama- nie radziłam sobie zupełnie.
Nie mogłam być wszędzie i wszystkim. Nie mogłam gotować obiadu, zmywać podłogi, pakować zamówienia i nosić chorej Milenki.
Nie mogłam być najlepszą mamą, żoną, panią domu, przyjaciółką..nie dałam rady być kreatywna i pracować do późnej nocy.
Nie mogłam robić tego wszystkiego o własnych siłach. Dawałam z siebie wszystko- ale to było i zawsze będzie za mało.
Bóg chce w moich słabościach okazywać swoją moc. Chce pomagać i wspierać. Dawać siły i obdarzać pokojem, którego nie może pojąć żaden rozum..w środku totalnego chaosu, chce dać swoje ukojenie.
Jeśli Bóg jest na właściwym miejscu, wtedy wszystko jest na właściwym miejscu. Dopiero wtedy mogę widzieć prawdziwy obraz sytuacji w której jestem i siebie samej- niezdolnej, a jednak mogącej wszystko w Nim.

Nikt nie powiedział, że zniechęcenie nigdy nie przyjdzie. Można je jednak pokonać szukając Bożej twarzy. Patrząc w górę, a nie wyliczając braki i koncentrując się na własnych słabościach.
Nie pozwól myśli  nie dam rady zniechęcić cię do dalszego działania, ale użyj jej, do tego, żeby przypomniała ci o Bogu, który może.
Może wszystko.



Podczas tych moich domowych spacerów mogłam modlić się. Mogłam powtarzać tak dobrze znane mi Boże prawdy. Zagłuszać głos przeciwnika Bożym Słowem. Wylewać przed Bogiem obciążone serce.
Znaleźć pokój w ramionach Ojca. A jednak..wolałam rozglądać się dookoła. Szukać powodu, a nie wyjścia.
Ile razy pisałam, że zawsze mamy wybór? Że to od nas zależy, czy będziemy leżeć i płakać czy wstaniemy i zaczniemy zauważać dobro wokół siebie?
Ile razy pisałam, że to wszystko siedzi w naszej głowie i szczęśliwi nie będziemy jeśli, ale pomimo?
...

Potrzebujemy Bożej odwagi, żeby zmieniać rzeczy, na które mamy wpływ i siły, do zaakceptowania tego, czego nie możemy zmienić. Potrzebujemy Bożej mądrości, żeby potrafić ocenić daną sytuację i zobaczyć ją Jego oczami.
Czasami nasze pragnienia, plany i wizja życia, jakie chcemy mieć - nie stają się rzeczywistością. Życie przynosi wiele niespodzianek, a na naszej drodze pojawiają się rzeczy, z którymi nigdy nie planowaliśmy się zmierzyć. Ale gdyby nigdy nic w naszym życiu nas nie rozczarowało, moglibyśmy pokusić się o myśl, że możemy być całkowicie usatysfakcjonowani bez Jezusa.
Nie byłoby żadnej pustki, którą musiałby wypełnić.
Nie odczuwalibyśmy potrzeby Jego bliskości.
Nie mielibyśmy potrzeby Jego prowadzenia w naszym życiu.

Zamiast poddawać się zniechęceniu i rozczarowaniom, możemy zbliżyć się do Boga i prosić o to, żeby nas wypełniał.
Kiedy pokłócę się z mężem- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy jestem zawiedziona zachowaniem moich dzieci- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy czuję się przemęczona i fizycznie obciążona- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy ktoś bliski rani mnie- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy dzieci wyleją sok na świeżo wymytą podłogę- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy remont ciągnie się w nieskończoność- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy tracę wszystkie zdjęcia z mojego aparatu- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy muszę zrezygnować z moich planów- Jezu, wypełnij mnie.
Kiedy mam ochotę krzyczeć z bezsilności- Jezu, wypełnij mnie.

Panie, zwróć moje duchowe oczy na Ciebie. 
Pomóż mi widzieć rozczarowania i trudności które przechodzę jako tymczasowe i nie warte moich łez. 
Pomóż mi widzieć moje życie przez pryzmat wieczności.
Kiedy czuję się duchowo pusta, proszę, wypełnij mnie, Jezu.
Pomóż mi oddać Tobie chwałę i być wdzięczną we wszystkim. 
Zabierz moje słabości i dodaj mi sił.
 Amen


Muszę przyznać, że znowu powoli mi się chce.
Że zrobię kopiec kreta i wypijemy z Maćkiem popołudniowe latte.
Że zagramy z dziećmi w chińczyka i poczytamy Pana Kuleczkę.
Że jak wydobrzeją znowu będziemy łapać promyki słońca i szukać wiosennych kwiatów.
Pozbieramy bazie, na które patrzę od trzech tygodni z kuchennego okna i zrobię porządny obiad.
I porządny post powstanie i posprzątam. Śnieżynki w oknach jeszcze zostawię.. w końcu zima jest jeszcze..
A jutro napiszę maila z przeprosinami za opóźnienie w projekcie mając nadzieję, że po drugiej stronie też jest człowiek.
I będzie dobrze.
Na pewno.



3 komentarze

Napisz komentarze
Anonimowy
AUTOR
6 marca 2016 16:52 skasuj

Ehh nie wiem od czego zacząć swój wpis...odkryłam Twojego bloga niedawno, a raczej został mi on plecony z czego niezmiernie się cieszę...:)Prowadziłaś już kiedyś blog, jeszcze przed narodzeniem dzieci, prawda? Wtedy też na bieżąco czytałam, ale potem jakoś nie pamiętam jak się skończyło.... Teraz jeszcze nie przeczytałam wszystkich postów, ale staram się w każdej wolnej chwili to powoli nadrabiać. Jak czytam Twoje wpisy, to czuję sie tak, jakbym to ja sama mogła je napisać...mam dokładnie tak samo jak Ty, choć nie...ja mam tylko jedno małe dziecko a i tak mam poczucie, że z niczym sobie nie radzę... Gdy tu wchodzę i czytam kolejny wpis, który jest napisany prosto "do mnie" to bardzo mnie to pociesza, buduje, podnosi na duchu, więc rezygnacja z bloga byłaby na prawdę złym pomysłem. Myślę i wiem, że ten blog na pewno leczy mnóstwo chorych, zmęczonych, zranionych dusz. Ja mam tak, że nie chce mi się wierzyć, ze ktoś ma tak samo jak ja.... W moich oczach wszystkie koleżanki radzą sobie jakoś lepiej, sprawniej, mają lepsze rzeczy, czystsze mieszkania...ja mam stary, duży dom, który ciągle jest w remoncie:( jak robimy sobie "chwilę" przerwy to chodzę marudna, że muszę patrzeć na te brzydkie ściany, a jak zaczynamy kolejny etap remontu to płakać mi się chce na ten syf...;// o takim codziennym bałaganie już nie wspominam nawet, o tej brudnej podłodze, kurzu, praniu i zlewie..;/ i mam nawet tak jak Ty swoje "biuro" w którym podłogi spod sterty gratów nie widać...także widzę, jak wiele nas łączy i cieszę się, że jest taki ktoś jak Ty, tak podobny do mnie, kto potrafi mnie tak wspaniale motywować do działania i budować na duchu. Bardzo Ci dziękuję:* Miałabym znacznie więcej do napisania, ale już wyszedł z tego spory elaborat...za co przepraszam, ale wiedz, że tutaj też jest bardzo potrzebna:) tak, jak swoim dzieciom, mężowi czy domowi:) nawet jeśli setki ludzi tego nie udostępniają...

Odpowiedz
avatar
Anonimowy
AUTOR
6 marca 2016 18:09 skasuj

A...najważniejsze- tekst był wart już jednego komentarza, dla mnie ważnego, bo pierwszego. Chciałam komentować prawie każdy post, który do tej pory przeczytałam, ale jakoś tak wychodziło, że się powstrzymywalam a teraz pierwszy raz się przełamałam i odważyłam;)

Odpowiedz
avatar
7 marca 2016 11:47 skasuj

A ja znowu nie wiem co napisać pod takim komentarzem jak twój..dziękuję, że się odważyłaś. Dziękuję, że napisałaś, bo te wasze komentarze to dla mnie zawsze ogromna zachęta do dalszego pisania. Cieszę się, że możesz tutaj zobaczyć siebie, bo wiesz..wydaje mi się że jest nas całe mnóstwo. Takich, którym wydaje się, że z niczym sobie nie radzą, a tak na prawdę radzą sobie doskonale..ale o tym nie świadczy bałagan w kuchni czy ubłocony przedpokój! Nigdy nie wiesz, czy właśnie na Ciebie ktoś nie patrzy z zazdrością w oku podziwiając, jak świetnie ci idzie w życiu. Jaką jesteś cudowną mamą i wspaniałą żoną.
Kochana, jak tylko masz ochotę pisz. Mogą być elaboraty. Z Maćkiem cieszymy się z każdego komentarza i dziękujemy Bogu, że działa.
Trzymaj się dzielnie i dziękuję, że jesteś.

Odpowiedz
avatar