Gotowość

16.11.15 Komentarze 0

Wyobraź sobie, że wstajesz w sobotę rano.
Prawie wyspana, prawie pełna energii do życia.
Prawie ci się chce, ale dajesz z siebie wszystko.
Uśmiech na twarz- bo w końcu sobota.
Weekend, mąż w domu!
Kurcze...dzieci też.

Nowy dzień, nowe możliwości!- myślisz i wyskakujesz z łóżka.
Nie ścielisz.
Odsłaniasz żaluzje, otwierasz okno, zachwycasz się pogodą.
Zapowiada się fajny dzień.

Myjesz twarz, zęby, nakładasz tusz i róż na uśmiechnięte policzki.
Ubierasz wygodne ciuchy i nastawiasz ekspres.
Kiedyś sobotnie śniadanie było twoim ulubionym- jedzone nieśpieszne, takie wypasione.
Były croissanty z domowym dżemem, sok świeżo wyciśnięty z pomarańczy.
Czasami jeszcze ciepłe bułki i jajecznica.
I to wszystko jedzone w łóżku co najmniej raz na dwa tygodnie.
Prehistoria.
Od kiedy jest was pięcioro, wyciągasz z lodówki co jest i kroisz wczorajszy chleb.
Kiedyś na pewno wrócicie do tych spokojnych sobotnich śniadań.

Kawa się zrobiła, więc pijesz.
Zaczynasz o 8 rano, kończysz przed obiadem. Zimną- jak większość matek.
Mała ryczy w krzesełku, bo chce swoją kaszkę. Chłopcy się kłócą, który ma chleb do tostera włożyć.
On uciekł na kompa.
Zaczynasz wrzeszczeć..i samej ci wstyd, bo miałaś się już pilnować.
Od jutra już na pewno bardziej się postarasz.
Jakoś się ogarniasz i tę kawę tak łyk po łyku..zaczynasz w myślach 'to-do' listę tworzyć i już wiesz, że czasu ci znowu zabraknie.
Cały tydzień zabiegany, z Nim to się w sumie tylko mijasz. Nadgodziny bierze już któryś tydzień. Na wiosnę kostkę przed domem chcecie kłaść i taras skończyć..nic za darmo. Wiec pracuje. I ty też. I trójka dzieci do tego..
Na bank ci czasu znowu zabraknie. Tyle zaplanowałaś na dziś. Jedyny dzień, kiedy możesz zająć się domem i zaległości nadrobić.

Południe, pierwsza (kończysz kawę), druga, obiad.
Chłopcy na dworze biegają, mała śpi, ty prasujesz.
I przy tym prasowaniu tak cię nachodzi myśl, że chyba się dzisiaj nawet pomodlić nie zdążyłaś.
Więc nad tą deską, z żelazkiem w dłoni klecisz kilka zdań. Przerywa ci płacz, bo znowu się biją. Kłótnia o rower czy coś..nie chce ci się nawet dociekać.

Z niemowlakiem u boku o niedzieli myślisz. W sumie w kościele dobrze by było poranek spędzić, ale że pogoda taka ładna, to na rodzinną wycieczkę się wybierzecie. O relacje trzeba zadbać.
Wy i dzieci, obiad w restauracji, pełen luz i dużo świeżego powietrza. Taki niedzielny reset przed kolejnym tygodniem.
A kazanie w radiu posłuchasz jak poleci..
Potem coś o świętach zaczynasz myśleć, prezenty, dekoracje..i że kartki w tym roku to na 100% wyślesz. Do tego ręcznie robione.
Myślami w Wigilii, wracasz do szorowania wanny.

Wieczorne plany spokojnego wieczoru tylko we dwoje, rujnuje On.
Z kumplami na piwo chce iść. Wymyślił..strzelasz focha, trzaskasz drzwiami z sypialni i nie odzywasz się wcale.
On wychodzi. Nawet nie wiesz kiedy.

Wreszcie dzieci wykąpane, najedzone, po czytaniu i Ojcze Nasz leżą w łóżkach.
'Mamo, ale przyjdziesz mnie jeszcze przytulić?' 'Jasne, tylko wezmę prysznic.'
Idziesz pod ten prysznic. Paznokci ci się już nie chce robić. W sumie tylko spać ci się chce.
Jak leżysz w łóżku, przypomina ci się, że miałaś jeszcze do dzieci zajrzeć. Przytulić i buzi na dobranoc dać. Powiedzieć, że kochasz.
Jutro. Jutro już na pewno.
Ledwo patrzysz na oczy, ale otwierasz i czytasz kolejny psalm.

Jeszcze o Nim ciepło przed snem myślisz. W sumie już Ci przeszło. Jutro pogadacie na spokojnie.
Jutro znajdziecie więcej czasu.

Jakoś długo nie wraca. Co On sobie wyobraża?! Nawet smsa nie napisać..
Czekasz.
Zaczynasz układać w głowie co Mu powiesz jak się tylko pojawi i dzwoni telefon.
Dowiadujesz się, że już nie wróci. Nigdy.
...


Kiedy czytam o tym, co stało się w piątek w Paryżu, ile ofiar, ile niewinnych ludzi straciło życie, przypominam sobie o ulotności życia.
O tym, jakie jest kruche.
Pomijam bezsens tych śmierci i bezwzględność terrorystów.
Chyba w takich czasach przyszło nam żyć.
W czasach końca, pełnych ludzkiej nienawiści i okrucieństwa.

Jutro, na Święta, w poniedziałek, za tydzień..nabierają innego znaczenia w obliczu takich tragedii.
A co w takich chwilach ma znaczenie?
Co ma znaczenie w porównaniu z wiecznością?
Na pewno nie więcej pieniędzy, nie foch i nieporozumienie z mężem.
Na pewno nie lista rzeczy do zrobienia i niepoprasowana sterta ubrań.
Na pewno nie niewyspanie i kłótnia dzieci o tosty.
Na pewno nie nowy taras i planowane remonty..
Ostatecznie liczy się tylko jedno.
Twoja gotowość.

Człowiek uświadamia sobie, że to 'jutro' nigdy nie jest pewne, tylko my je często za pewnik uważamy.
Nikt z nas nie wie co będzie za 10 minut, a nie raz martwimy się na zapas o to, co będzie za rok.
Planujemy małe i wielkie rzeczy w pełnym przekonaniu, że dożyjemy starości.

Ja mam nadzieję, że będzie mi dane wysłać dzieci na studia, poznać żony moich synów, doczekać się wnuków i widzieć jak dorastają.
Mam nadzieję, ale nie wiem czy dożyję starości.
Mam nadzieję, że będzie mi dane za tydzień znowu wybrać się spokojnie na nabożeństwo i wysłuchać kazania z Mili na rękach. I na obiad do babci pójść, i rodzinnie odpocząć popołudniu.
Mam nadzieję, ale nie wiem, czy dożyję kolejnej niedzieli.
Ale nawet jeśli nie będzie mi dana ani starość, ani nawet trzydziestka- mam być gotowa.
Gotowa, żeby spotkać się z Bogiem.
Bez wstydu i strachu, ale z radością.

Wiem, że to dziwnie brzmi w moim wieku i ktoś się może oburzy..ale mam być gotowa.
Bo śmierć potrafi zaskakiwać. Ona się nie zapowiada. Zazwyczaj nie puka. Wchodzi bez zapowiedzi.
Wiem, że to temat tabu, niezbyt popularny, smutny.
Dziwnie mi się to nawet pisze, ale..
Warto zadać sobie pytanie: jak to jest z moją gotowością?
Co z moją wiecznością?
Bo już dzisiaj decydujesz, gdzie ją spędzisz.

Nie tylko ludzie w sędziwym wieku.
Nie tylko ci na łożu śmierci.
Nie tylko wybrani, muszą być gotowi.
I młodzi, i zdrowi, i z marzeniami, i z energią do życia..wszyscy.

Gdybyśmy żyli w gotowości, to mniej byłoby 'niezałatwionych' spraw.
Mniej złości, a słońce nad gniewem by nie zachodziło.
Częściej przepraszam i dziękuję wychodziłoby z naszych ust.
Więcej przytulania i buziaków na dobranoc.
Więcej wdzięczności za każdy poranek.
I Bóg byłby tam, gdzie być powinien. Na pierwszym miejscu, a nie w modlitwie z żelazkiem w ręku i psalmem do poduszki na pół śpiąco.
Priorytety byłyby inne.

Wątpię, że którykolwiek z ofiar wchodząc do restauracji myślał, że zamówi ostatni posiłek w życiu.
A jednak.