Macierzyństwo zabija

7.10.19 Komentarze 5

Macierzyństwo jest trudne.
Bardzo.
Bardziej, niż kiedykolwiek myślałam.

Wymaga ode mnie wszystkiego. Każda część mnie poddawana jest próbie przez tych małych ludzi, których Bóg włożył w moje nieporadne, drżące ręce.

Macierzyństwo odkrywa obszary mojego życia, które desperacko potrzebują Bożego dotknięcia.
Obnaża słabości w sposób najbardziej dobitny i zawstydzający mnie do granic możliwości.
Pokazuje braki mojej wiary, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia.

Zawsze byłam cierpliwa.
Byłam łagodna.
Radosna i uśmiechnięta.
Spełniona.
Pewna swojej wartości w Bogu.
A potem... potem zostałam mamą.


Kiedyś myślałam, że to macierzyństwo samo w sobie jest moim problemem. Że gdyby nie moje dzieci, to nadal byłabym oazą spokoju. Tą łagodną, szczęśliwą i spełnioną kobietą sprzed lat...
Dzisiaj wiem, że macierzyństwo nie jest problemem. Ono jedynie wyciąga na światło dzienne już istniejące problemy.
Niemal codziennie stwarza idealne warunki do obnażania słabości ukrywanych latami przed całym światem. Głaskanych i przyklepywanych bez świadomości, że są realnym problemem w moim życiu. Macierzyństwo demaskuje grzechy i niedoskonałości które zawsze były we mnie, ale na tyle głęboko, że nie miałam świadomości ich istnienia.

Wcale nie byłam taka jaka myślałam, że byłam.
Gdzieś w zakamarkach mojego życia kryła się niewygodna prawda o mnie samej, którą znał tylko mój Stwórca.
Myśl o tym, że Bóg znał mnie właśnie taką od samego początku, że On widział pełny obraz mojego serca zanim ja byłam w stanie dokładnie go zobaczyć, napełnia mnie niewypowiedzianą wdzięcznością.
Bo mój Ojciec kocha mnie pomimo to. Bo chce pracować nad moim życiem. Bo chce mnie oczyszczać. Chce mnie przytulać, kiedy zawodzę. Zawsze czeka z wyciągniętymi ramionami. Zawsze wygląda mojego powrotu.
Bo swoją mocą działająca we mnie może uczynić daleko więcej ponad to wszystko, o co proszę lub o czym myślę. (Efezjan 3;20)
Uff... jaka ulga.

Założę się, że żadna z nas nie planowała zobaczyć siebie w takim stanie.
Czy planowałaś uciekać do łazienki, żeby tylko na chwilę pobyć sama?
Zamierzałaś płakać z poczucia winy, że znowu krzyczałaś? Że znowu powiedziałaś za dużo?
Chciałaś płakać pod prysznicem po ciężkim dniu? Płakać w środku nocy, po kilku godzinach wydeptywania tej samej ścieżki z niemowlakiem na rękach? Płakać nad ranem, bo dzień znowu zaczął się zbyt szybko?
Czy kiedykolwiek chciałaś siedzieć na parkingu przed sklepem, w zimnym samochodzie tylko po to, żeby nie musieć znosić ich kłótni, płaczu i histerii?
Nie?
Ja też nie.
A jednak.
Choć ty chciałaś być tą, która wychowuje, Bóg postanowił dać nam dzieci, żeby wychować nas.


Macierzyństwo zabija.
Zabija nasze ja na przykład. To które często było pierwsze, najważniejsze, wypieszczone...
Z każdą jedną nieprzespaną nocą, z każdą kolejną prośbą o nalanie wody do kubeczka, z każdym przerwanym w połowie serialem, z każdą wieczorną kąpielą i porcją syropu na gorączkę podanym w środku nocy - umiera nasz egoizm. Przestajemy żyć dla innych tylko wtedy, kiedy jest to dla nas wygodne. Zaczynamy boleśnie doświadczać trudu miłości. (1 Tes. 1;3)

Macierzyństwo zabija naszą dumę. Nasze wyniosłe oczy zaczynają patrzeć niżej, a pycha i zwodnicza pewność siebie usuwa się w cień osądów pozbawionych niegdyś miłości i zrozumienia.
Bycie mamą uświadamia jak bardzo jesteśmy zależne od Boga. Nasza życiowa samowystarczalność umiera kawałek po kawałku gdzieś w kącie dziecięcego pokoiku. Z każdą łzą wylaną w chwilach totalnej bezsilności, wzrasta nasze zrozumienie tego, że bez Niego nic uczynić nie możemy. (Ew. Jana 15;5).

Czasami naprawdę nie jestem pewna, czy ja jestem dla dzieci, czy one dla mnie.
Bóg w bardzo dotkliwy sposób używa macierzyństwa do uświęcania mojego życia.

Uświęcenie to wielkie słowo na małe, codzienne postępy. Na rozwój, którego być może nikt nie widzi, o którym nikt nie wie.
Tylko ja i tylko Bóg.
To codzienna walka za zamkniętymi drzwiami naszych domów.
Uświęcenie to proces. Trwa całe życie.

Podczas tych najtrudniejszych dni mam wrażenie, że zamiast iść do przodu, to cofam się.
Jednak czy naprawdę mogę iść do przodu nie odrzucając najpierw wszystkiego, co mnie ogranicza?
Tylko wtedy, kiedy porzucę bagaż głęboko skrywanych ułomności i krępujących mnie grzechów, mogę naprawdę iść do przodu. Mogę biec w wyznaczonym wyścigu, dla Bożej chwały. (Hebrajczyków 12;1)
Tylko wtedy.
A nie mogę porzucić czegoś, o czym nie wiem.

Dlatego uczę się dziękować za Boży proces uświęcenia.
Zawstydzający, ale wyzwalający.
Bolesny, ale uzdrawiający.
Trudny, ale warty zachodu.


Żadna z nas nie lubi konfrontacji z własnym grzechem.
Ale każda brzydka część mnie i ciebie, została ujawniona i obnażona tak boleśnie właśnie po to, żebyśmy mogły spojrzeć prawdzie w oczy, wyznać grzech i wejść na odpowiednie tory.
Nie możesz walczyć z czymś, czemu nie stawiłaś czoła.
Krok po kroku, chwila po chwili możemy poddawać się Bogu wierząc, że On w swojej miłości oczyści nas, uświęci i odnowi.
Bóg nie chce naszych masek. Nie chce przedzierać się przez nieudolny kamuflaż...
Robienie dobrej miny do złej gry to ślepa uliczka, która nigdzie nas nie zaprowadzi.

Nie możemy ciągle udawać, że wszystko jest w porządku kiedy krzyczymy na dzieci.
Nie możemy ciągle zamiatać okruchów naszych grzesznych zachowań pod dywan i chować pod łóżkiem sterty słów, niosących spustoszenie w życiu najbliższych nam osób.
Musimy przestać upychać własne słabości w szafie i uśmiechać się przez łzy w towarzystwie innych mam, które wydają się być tak silne, tak idealne, tak bardzo poukładane...

I przy tej okazji zdradzę ci sekret.
Każda z nas ma jakąś słabość.
Każda jedna z nas.
Nawet ta, która wydaje się być perfekcyjna pod każdym względem. Ta cierpliwa, łagodna, uśmiechnięta... nawet ta nieraz walczy z samą sobą o ten uśmiech. Nawet jej zdarza się płakać w poduszkę, kiedy nikt nie patrzy.
Nawet ona zobaczyła swoje niedoskonałości w lustrze macierzyństwa i też próbuje sobie to wszystko jakoś poukładać. Żyć tak, żeby to odbicie w lustrze przypominało kobietę według Bożego serca, którą tak bardzo chce się stawać.

Bóg zmienia nas przez macierzyństwo.
Bóg nadaje nam kształt przez macierzyństwo.
Ty wychowujesz dziecko, a w tym samym czasie Bóg wychowuje ciebie.
Podczas gdy ty skupiasz się tak bardzo na wychowaniu tych małych, plączących się pod nogami ludzi, Boży wzrok skupiony jest na tobie.
Na twoim wnętrzu i miejscach wymagających uzdrawiającego dotyku Ojca.

Daj się uzdrawiać.
Oddawaj Mu paskudne części swojego życia kawałek po kawałku i pozwól Mu uwolnić cię od wszystkiego co cię zawstydza, co cię zasmuca, co sprawia, że wątpisz w swoją wartość. W wartość córki samego Króla.

Wiesz... nie jesteś dla Boga zaskoczeniem.
Twoje wczorajsze zachowanie też nie. Ani te słowa z dzisiejszego poranka... one nie były Mu obce.
I tak ciągle kocha cię tak samo. Zawsze będzie cię kochał.

Tak długo, jak przychodzimy do Niego z naszym grzechem i bezradnością - będzie dobrze.
Kto, jak nie On, może sobie z nimi poradzić?
Nikt! Dlatego trzymaj się Go mocno i nigdy nie puszczaj.

Potrzebujemy codziennego kontaktu z żywym Bogiem, żeby na nowo i na nowo przypominać sobie o przebaczeniu, do którego mamy dostęp przez krew Chrystusa.
Potrzebujemy przypomnienia, że nasz Bóg jest Bogiem kolejnej szansy, a Jego miłosierdzie nie ustaje i co rano daje o sobie znać na nowo. (Treny 3;22-23)

Musimy codziennie odważnie i ufnie przychodzić do tronu łaski, żeby nie tylko dostąpić miłosierdzia, ale i znaleźć łaskę zapewniającą pomoc w stosownej porze. (Hebrajczyków 4;16) W tych chwilach, w których znowu czujemy się słabe i potrzebujemy mocy wykraczających poza nasze możliwości.
On jest naszą mocą.

Nie chcę trwać w smutku z powodu moich porażek, upadków i obrzydliwości wypływających na wierzch w trudnych sytuacjach. Nie chcę już więcej opłakiwać nierealnego obrazu siebie sprzed kilkunastu lat.
Czas zmierzyć się z prawdą, że macierzyństwo zabija. Zabija to, co już dawno powinno było umrzeć we mnie, a jeszcze tak bardzo mocno do mnie przylega.
Chcę cieszyć się z narodzin nowych, pięknych rzeczy, które Bóg stwarza we mnie używając moich dzieci i niewyobrażalnie trudnej dla mnie roli - bycia mamą.


Nie bój się, cenny skarbie, pokój ci! 
-- Daniela 10;19 --


Obyś został pobłogosławiony dzieckiem...
które ci się przeciwstawia, abyś nauczył się odpuszczać kontrolę.
Które uwielbia się ociągać, żebyś zaznał piękno spokoju.
Które gubi różne rzeczy, abyś nauczył się rezygnować z przywiązania.
Shefali Tsabary

5 komentarze

Napisz komentarze
Anonimowy
AUTOR
17 października 2019 13:28 skasuj

Przeczytałam i ....WOW !!!Zupełnie nowa dla mnie perspektywa ,nigdy nie patrzyłam na macierzyństwo w ten sposób.Niesamowitą wnikliwość ,zmysł obserwacji i ogromną ,ogromną ,ogromną MĄDROŚĆ masz w sobie Nadiu !
Dziękuję za ten wpis i czekam zawsze z niecierpliwością na kolejne i kolejne :)I tak nieśmiało po cichu zapytam ,czy może zechciałabyś napisać coś na temat wychowywania dzieci w wierze ,jak to u Was wygląda ,jak budujecie wiarę w Waszych dzieciach ?
Serdeczności :) Bożego błogosławieństwa ! :)
Agnieszka Z.

Odpowiedz
avatar
19 października 2019 12:53 skasuj

Dziękuję za piękny komentarz i propozycję tematu na któryś z kolejnych wpisów. Zawsze się cieszę, kiedy piszecie o czym chcecie czytać. Uściski, Nadia

Odpowiedz
avatar
Anonimowy
AUTOR
22 października 2019 09:22 skasuj

Dziękuję za te przemyślenia. Teraz na wszelkie trudności rodzicielskie spojrzę z innej perspektywy, z Bożej perspektywy
pozdrawiam stała bywalczyni Magdalena

Odpowiedz
avatar
Anonimowy
AUTOR
4 listopada 2019 10:49 skasuj

dziękuję <3
wzruszyłam się... bardzo...

Odpowiedz
avatar
makuszka
AUTOR
14 marca 2021 12:59 skasuj

płaczę. dziękuję.

Odpowiedz
avatar