Gdyby...

5.2.19 Komentarze 3

Gdyby nie wspólne śniadanie przy bogato zastawionym stole, nie wylałby tej nieszczęsnej herbaty.
Gdybyśmy nie piekli razem ciasteczek, kuchnia ciągle byłaby czysta. Nie musiałabym zmiatać mąki z podłogi, zbierać rozsypanego kakao z blatu, a w zlewie nie piętrzyłby się stos brudnych naczyń.
Gdyby zabawa w wannie nie była tak udana, moje skarpetki ciągle byłyby suche.
Gdyby nie wycieczka w góry, może pieniędzy w portfelu byłoby więcej. Może w końcu kupiłabym sobie nowy płaszcz zimowy albo wyjechała z Mężem na wspólny weekend, planowany już od miesięcy...

Gdyby ich nie było, miałabym tą swoją upragnioną ciszę. Spokój, za którym nieraz tęsknię.
Święty spokój, bo i dla Boga więcej czasu by było.
Miałabym wolną od zmartwień głowę i łazienkę wolną, kiedy potrzebuję. Wolne łóżko mogłabym mieć, przekornie małżeńskim nazwane.
Wolniej by czas płynął, bez miliona zmartwień i stresów z wychowaniem tych małych ludzi związanych.
Wolniej zakupy mogłabym robić, bo w samochodzie, na parkingu przed sklepem, nie siedziałaby trójka marudzących dzieci i nerwowy już Mąż.
Więcej byłoby mi wolno. Na wakacje pojechać na przykład, tylko we dwoje, w środku roku szkolnego.
Bo gdyby ich nie było, kto by mi zabronił w listopadzie nad oceanem się opalać.. albo w lutym. No kto?

Gdyby Jego przy mnie nie było, brudne spodnie nie walałyby się po podłodze. Nie byłoby tego nieporozumienia dzisiaj rano i zmartwienia, czy bezpiecznie dojedzie do domu w tę śnieżycę.
Stos koszul do prasowania nie czekałby w garderobie, a ręcznik wisiałby tam, gdzie trzeba.
Gdyby Jego nie było...


W życiu wszystko dostajemy w pakiecie.
Nikt nie jest w stanie oddzielić trudnej części istnienia od momentów, w których w zachwycie wstrzymujemy oddech i które już na zawsze chcemy pamiętać.

Nie ma życia bez codzienności. Bez trudnych poniedziałków, klejących podłóg i rozsypanej na podłodze mąki.
Nie ma... chociaż tak bardzo byśmy chcieli.

Możemy narzekać na pusty portfel, ciągle o te skarpetki na podłodze się kłócić albo polubić to, co polubić trudno.
Pokochać drugą stronę medalu tak samo jak pierwszą.
Zaakceptować i dziękować za każdy odcień naszego zwykłego, szarego życia.

Bo odcieni szarości jest zaskakująco dużo. I tak pięknie z tymi kolorowymi chwilami się komponują... pasują jak ulał. Razem nabierają głębszego sensu.
Szarość przestaje być tylko wypełniaczem, a staje się idealnym tłem dla każdej z tych kolorowych chwil. A bez tego tła, obraz naszego życia byłby po prostu niepełny.

Słyszałam gdzieś ostatnio, że trudne, to perspektywa. To punkt widzenia.
Jedną mamę do szału doprowadza całodzienne marudzenie trzylatka. Wiecie... te awantury o źle położoną łyżeczkę i zbyt ciasne rajstopki.
A dla drugiej mamy to kolejny odcień szarości. Taki który postanowiła lubić i który po wielu próbach nauczyła się znosić w miłości, akceptować i nie dawać mu władzy nad sobą.
Bo szarpania się z codziennością ma już dosyć. I płaczu po kątach. Niepotrzebnych nerwów, emocji i złości, które nie zmieniają zupełnie nic.
Ta druga mama wie, że niezapomniane momenty macierzyństwa zostały jej dane w pakiecie z dniami, w których niewygodne rajstopki są powodem do godzinnego szlochu na podłodze.

Polubienie i akceptacja życiowego pakietu to proces. Czasami naprawdę długotrwały.
Tego po prostu trzeba się nauczyć.

Wiem jak to jest, kiedy ta jedna wylana herbata przy śniadaniu, to o jedną herbatę za dużo.
Naprawdę wiem.
Ale wiem też, że mamy inne możliwości. Inne niż złość, krzyk, użalanie się nad sobą i swoim marnym losem. Chcę z tych możliwości korzystać częściej.
Nauczyć się tej sztuki od Mistrza łagodności.

'Radujcie się w PANU zawsze! Powtarzam: Radujcie się!' (Filip. 4;4), pisze uwięziony apostoł Paweł.
Z samego środka zupełnie beznadziejnej sytuacji pisze: 'Nauczyłem się cieszyć tym, co jest.' (Filip. 4;11)

'Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia, w Chrystusie.' (Filip. 4;13), napisał zaraz potem.
Nauczyłem się, bo mam cudownego Nauczyciela.
Potrafię cieszyć się kiedy mam dużo i kiedy nie mam nic, bo mój Pocieszyciel jest ze mną.
Wiem, jak cieszyć się w czasie głodu i obfitości. Raduję się w każdej sytuacji, bo Chrystus mnie umacnia.

Można?
Można.
Jak?
W Chrystusie.
Z Nim.
Obok Niego.
Wspierając się na Nim.
Trzymając Go mocno za rękę.
Pozwalając się prowadzić i nosić, kiedy trzeba.
Ufając Mu bezgranicznie.

Nie próbuj uczyć się tego sama. Nie próbuj o własnych siłach, bo moje i twoje siły są słabe.
Bez względu na poziom naszej silnej woli, nadal jesteśmy tylko ludźmi potrzebującymi Bożej mocy do zwycięstwa.
To ON jest mocny.
To w Nim i z Nim niemożliwe do pokochania, może stać się powodem do radości. Takiej szczerej.

Możemy nauczyć się cieszyć tym, co jest.
Ta radość jest o jedną decyzję stąd.



3 komentarze

Napisz komentarze
Anonimowy
AUTOR
6 lutego 2019 11:09 skasuj

Pamiętam kiedyś była u mnie koleżanka , moi dwaj synowie zaczęli się ostro między sobą kłócić ....byłam okropnie zła ...a ta moja koleżanka ,która nie miała dzieci nagle powiedziała ..."nawet nie wiesz jak ja ci zazdroszczę"...od tamtej pory zmieniła mi się perspektywa postrzegania tych "trudnych " chwil z dziećmi....bo ile kobiet chciałoby a nie może zostać matką :0
Dziękuję za ten wpis i każdy :)
Serdeczności:)
Agnieszka

Odpowiedz
avatar
Anonimowy
AUTOR
7 lutego 2019 12:43 skasuj

Amen, pozdrawiam stała bywalczyni Magdalena

Odpowiedz
avatar
9 lutego 2019 08:10 skasuj

Ja to już czekam na te Twoje komentarze Magda! Dziękuję, że zawsze coś napiszesz.

Odpowiedz
avatar