Spam

26.11.15 Komentarze 0

Pewnego wietrznego dnia, wybrałam się do przychodni.
Nie jest to jedno z moich ulubionych miejsc, szczególnie, kiedy mi dziecko kłują, ale wyboru nie było- skierowanie na badania czekało już dwa tygodnie w szufladzie.

To był czwartek.
Dobrze pamiętam, bo Benio ma wtedy na później w szkole. W takich sytuacjach każda para rąk się przyda, a że chłopak zaradny i od kilku miesięcy robi za ulubionego brata, to i jego zwinęłam. Cały plan miał przygotowany, jak ją uspokoimy po tym całym kłuciu..
No więc zaparkowałam, dzieci z auta powyciągałam bez obijania drzwi parkingowego sąsiada (!!) i udałam się do Pani X.
Kiedy przychodziłam z Teściową pediatrą, to Pani X taka zawsze życzliwa, miła i uprzejma była. Nieba by nam przychyliła, dzieci wycałowała i co by tylko mogła. Cud, miód, malina po prostu.
Pełna dobrych oczekiwań pukam więc do drzwi- i nic. Wchodzę, a tam dwoje kolejnych drzwi. Ukazały mi się 'Pokój zabiegowy' i 'Pokój socjalny', więc znowu pukam, tym razem do zabiegowego. Chwilę grzecznie czekam- nic. Wchodzę- żywej duszy. Zamykam.
Pukam do socjalnego. Echo. Powoli uchylam drzwi- nikogo nie ma, więc zamykam...i na moje nieszczęście wchodzi Pani X.
Gdyby wzrok mógł zabijać, podejrzewam, że tego posta bym już nie napisała.
Pani wyraźnie pokazała swoje niezadowolenie. Miałam wrażenie, że zostałam przyłapana co najmniej na grzebaniu w nieswoich rzeczach, a nawet na nieudanej próbie kradzieży zielonej jakobs i drożdżówki z marmoladą- wątpię, że cokolwiek innego bym w tym socjalnym znalazła.
Coś tłumaczyć zaczęłam- ale chyba nikt mnie nie słuchał. Zamilkłam. Czasami lepiej się przymknąć.
Czekam przed drzwiami, aż mnie Pani poprosi do gabinetu. Sama nie śmiałabym przekraczać progu- bałam się kolejnego ochrzanu.
'Proszę' usłyszałam, tonem, który popychał mnie bardziej w stronę drzwi wyjściowych.
W momencie kiedy wchodziłam pomyślałam sobie, że zaraz będę świadkiem totalnej metamorfozy w kilka sekund. Niewytłumaczalnej, nagłej zmiany z naburmuszonej Kobiety w przesympatyczną Panią co robi pik w paluszek przesłodkim dzieciaczkom.
Przytrafiło mi się to nie raz, nie dwa, od kiedy noszę nazwisko swojego męża.
Fajne jest, nie powiem. Podoba mi się i nawet z moim imieniem dobrze brzmi. Ot, taka dobrana para.
Przed ślubem nigdy nie przypuszczałam, że może mieć taką moc. A jednak.
Dostałam nowe nazwisko i życie stało się łatwiejsze: ludzie milsi, życzliwsi, sprawy niemożliwe do załatwienia- załatwiane od ręki. Urzędy, szpitale i przychodnie mi nie straszne. Znalazło się miłe słowo w pochmurny dzień i uśmiech na twarzy, chociaż mało płacą.
Strasznie tego nie lubię. Lubię, jak się traktuje wszystkich równo. I 'szaraków' z ulicy, i sąsiadkę,  i dobrą znajomą, i Panią Doktor i zwykłą dziewczynę z jej nazwiskiem. Wszystkich.
Lubię, jak nie ma podziału na lepszych i gorszych. Ważniejszych i mniej ważnych. Kiedy nie tylko po znajomości ktoś się postara i wykona swoją pracę najlepiej jak się da. Uśmiechnie się i miłego dnia życzy. I nawet jak ma gorszy dzień ta pani z urzędu czy przychodni właśnie, to mimo, że uśmiechu nie będzie, to pomoc uzyskasz i nie musisz bać się do okienka podchodzić.
Nasze miasto małe jest. Wszyscy wszystkich znają. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. I jak właśnie taka Pani Doktor od 30 lat dzieci tutaj leczy, to wszyscy ją znają a jak nie znają to słyszeli. I jak to nazwisko podajesz w szpitalu, przychodni, sklepie..to od razu jakoś można. Można milej i szybciej. Albo w ogóle można, chociaż wcześniej mówili, że niby nie można.. Chcieć, to móc- jak to mówią. Tylko z tym chcieć, to zazwyczaj problem.

Wracając do Pani X.
No więc weszłam. Benio się rozebrał, ja rozbieram małą, siebie, podaję skierowanie i.. niestety scenariusz się powtórzył. Po raz kolejny. Niestety, bo wolę kiedy już ktoś źle zaczyna i kontynuuje bez obłudy, a nie zmienia się nie do poznania pod wpływem cudownej mocy nazwiska czy znajomości.
Pani zmieniła ton. Zmieniła wyraz twarzy. Głos miała spokojniejszy i cała była 'do usług'. Było miło i przyjemnie. Nie można było tak od razu?! Przecież ja jakobskiej i tak nie piję..

Po tym małym incydencie, zaczęłam zastanawiać się nad nastawieniem ludzi do pracy, życia, drugiego człowieka. Nad swoim nastawieniem- chociaż moja kariera to bycie mamą, a w ciągu dnia spotykam co najwyżej  kuriera lub listonosza.. ale wiecie jak mi czasami trudno otworzyć drzwi listonoszowi, z uśmiechem powiedzieć 'dzień dobry' i życzyć miłego dnia, kiedy właśnie moje dzieci doprowadziły mnie do 'granic'?..

Biblia mówi, że każdy z nas swoim życiem pisze list. List, który każdy może przeczytać, wystarczy, że na nas popatrzy. Na to, jak żyjemy. I nie ważne, czy widzimy się chwilę czy codziennie mamy okazję spędzać ze sobą długie godziny.


Niektóre z tych listów pisanych życiem to spamy. Nie warto ich czytać. Nic dobrego nie wnoszą. Otwieramy je na szybko, a po przeczytaniu równie szybko zamykamy.
Inne brzmią jak listy z  reklamacją. Ciągłe pretensje do Boga, świata, innych ludzi i niekończące się wymagania.
Jeszcze inne, są jak listy miłosne, przepełnione pozytywnymi emocjami i szczerym uczuciem. Pisane z zapałem i niegasnącym entuzjazmem. Są jak listy z podziękowaniami, jak zaproszenia do wspólnego celebrowania życia i cieszenia się każdą darowaną przez Boga chwilą.

Czasami mamy mnóstwo czasu, żeby pisać. Dzień w dzień do pracy chodzimy, z tymi samymi ludźmi się spotykamy i zdanie po zdaniu ten list klecimy. Nawet jeśli jakieś zdanie nie wyjdzie, zawsze można następnym nadrobić i ogólnie jest ok.
Niekiedy jednak mamy jedynie kilka minut. Chwilę jedynie. Tak właśnie jak Pani X, jak kasjerka w Biedronce i jak ja, co temu listonoszowi drzwi otwieram. I nie myśl sobie, że wtedy nic nie piszemy naszym życiem. Piszemy i to pisanie nawet trudniejsze jest niż to żmudne, codzienne. Bo łatwo sobie odpuścić, jak kogoś tylko na kilka chwil spotykamy. Łatwo zostać takim spamem właśnie.

Jak z Mili w nocy chodziłam i nad tym wpisem myślałam, to przypomniała mi się Pani Agatka.
Pani Agatka sprzątała w mojej podstawówce. Pamiętam jak wyglądała. Pamiętam jej uśmiech i siwe włosy spięte w kok. Pamiętam, że nigdy nie miała problemu żeby otworzyć szatnię w środku lekcji. Pamiętam, że była naszą szkolną babcią- taką kochaną i pomocną. Do dziś pamiętam list, który swoim życiem napisała. Nie robiła nic spektakularnego. Tylko sprzątała i kurtki dzieciom podawała, ale robiła to z sercem. Malutka była, ale te serce to miała ogromne.
W tej nocy przyszła mi też na myśl nasza Czarna. Szwagierka znaczy. Ona też takie ma serce do ludzi, że ze świeczką drugiej takiej szukać. Wierzy zawsze w najlepsze w każdym człowieku. Czasami naiwnie, ale w tym cały jej urok. Pisze list miłości gdziekolwiek jest- a w wielu miejscach już była. Wszędzie ją kochali, wszędzie zapamiętali i zawsze piękny wpływ na życie innych miała. Sprząta, podaje staruszkom jedzenie i herbatkę. I dobrze jej z tym na teraz. Jak już przyszło jej sprzątać, to najlepiej na świecie sprzątać postanowiła. Tak, że mucha nie siada. A przy tym dobrym słowem, uśmiechem i radością życia wszystkich na około obdziela. Radością życia z Jezusem, bo to właśnie o Nim jest ten jej list przede wszystkim. We wszystkim co robi, chce Jego pokazywać i Jemu się podobać, dlatego nawet w sprzątaniu jest najlepsza. Nie robi tego dla siebie. Nie robi tego dla szefa i starszej pani z pokoju nr 5. Robi to dla Boga i właśnie dlatego jej życie tak innych inspiruje, żeby Jego pokochać i tą samą radość co ona mieć.

Ktoś kiedyś powiedział:

  Nie ważne co robisz. 
  Ważne jak to robisz.  

Możesz być kelnerem, zamiatać ulicę, sprzedawać w lokalnym spożywczaku lub stać na zmywaku w każdy weekend i robić to w taki sposób, że inni zaczną się zastanawiać ile ci płacą, że tyle w tobie pasji. Możesz do ludzi się uśmiechać i traktować każdego jak króla. Możesz być kurą domową z jajami ;) A jak!
Możesz być prezesem banku, a ludzi traktować jak śmieci. Możesz mieć te wszystkie dziwne skróty przed nazwiskiem, a nie mieć ani odrobiny szacunku innych ludzi. Możesz mieć ogromny wpływ na obroty firmy, ale być jak spam i nie mieć żadnego wpływu na życie ludzi, z którymi pracujesz.

Nie wiem jaką masz pracę, ile zarabiasz i z jakimi ludźmi musisz się zmagać każdego dnia.
Nie wiem, czy obchodzi Cię czyjeś nazwisko, czy każdego równo traktujesz.
Wiem jednak, że możesz wprowadzać dobro gdziekolwiek Bóg Cię postawił. Pięknie żyć po prostu. Być listem miłości do ludzi od samego Boga. Jak Pani Agatka, jak Czarna i jak setki innych osób, którzy postanowili chcieć.
Ja mogę dla listonosza, dla rodziny, dla sąsiadki, co przyjdzie pogadać. Takie mam możliwości.
Pani X z przychodni ma możliwości ogromne. Mam nadzieję, że i chęci znajdzie więcej, nawet jak czyjeś nazwisko nie będzie jej znane.

A Ty? Jaki list swoim życiem dzisiaj piszesz?