Te dni

28.8.18 Komentarze 13

W te dni, w których wszystko leci z rąk.
W których wchodzisz do sklepu po mleko i mleka nie kupujesz.
W których ciasto nie wyrosło, a goście już w drodze.
W których w pośpiechu mylisz mąkę z cukrem.
W których rozbijasz swoją ukochaną filiżankę i wylewasz malinowy sok.
W których tyle spraw masz na głowie, a dzieci od świtu nie odstępują cię na krok.

W dni spóźnionych kurierów, zapomnianych urodzin, mandatów, telefonów ze szkoły, rozdrażnienia i zasypiania na stojąco.

W dni niepomyślnych wiadomości.
W dni wielkich rozczarowań i małych katastrof.
W dni przekreślonych marzeń i ledwo żarzących się nadziei.

W te dni zupełnie szare, nijakie. W te, w które trudno podnieść się z łóżka.
W te niespektakularne, wymagające i niewygodne.

W te dni, w których doskwiera samotność o której wstydzisz się mówić.
W których wraca depresja i zniechęcenie wydaje się zjadać Cię od środka.

Właśnie w TE dni zagłusz emocje uwielbieniem.
Niech twój problem stanie się mikrofonem, przez który inni jeszcze wyraźniej usłyszą o Bożej wierności.

Nie daj się uciszyć.
Nie daj się pognębić.
Nie daj się pokonać.
Nawet w TE dni.

Chwal Pana pośrodku nieudanych prób i życiowych niepewności i dziękuj Mu za to co niezmienne i zawsze pewne.
Bo Jego miłość pewniejsza jest niż kolejny wschód słońca.
Nic nas od niej nie odłączy.

W TE dni módl się jeszcze żarliwiej.
Bądź jeszcze bliżej.
Wtul się jeszcze mocniej.
Szukaj Boga jeszcze gorliwiej.
Wsłuchuj się w Jego spokojny głos jeszcze uważniej...


Jeśli chcesz wzrostu - spodziewaj się deszczu.
Ale pamiętaj, że każdą niepogodę życia Bóg może wykorzystać dla twojego dobra.

Może w TE dni wcale nie rozkwitasz całym swoim pięknem. Może przygasasz przytłoczona ciężarem codzienności.
Może twój wzrost nie jest spektakularny ani godny podziwu.
Możliwe nawet, że nikt go nie zauważa, nawet ty sama... ale to właśnie przez TE dni Bóg kształtuje twój charakter i daje ci szansę duchowego rozwoju. Jeśli tylko Mu pozwolisz, możesz stawać się kobietą według Bożego serca.
Dzień po dniu, chwila po chwili.

Musisz tylko w TE dni zobaczyć potencjał.
Przecież nie musisz rozkwitać, żeby rosnąć, prawda?


Każda, nawet najmniejsza wygrana w TE dni, po pewnym czasie przyniesie spektakularny efekt w postaci duchowo dojrzałej  kobiety.
Ciebie.

To właśnie w TE dni masz szansę nauczyć się najwięcej.
Możesz zadbać o ziarno owocu Ducha zasiane w tobie od tak dawna.

Samodyscyplina.
Cierpliwość.
Dobroć.
Łagodność.
Radość.
Potrzebujesz ich?
Czas  podlać  je drobnymi aktami wierności, nawieźć  zaufaniem i okopać  wdzięcznością.
Czas wykorzystać możliwości, które dają ci TE dni.
Czas wprowadzić w życie to, o czym w dni dobre tylko czytasz na kartach swojej Biblii.
Czas na wzrost.

W TE dni stajesz się silna, chociaż czujesz się słaba.
Dojrzewasz.
Rozwijasz skrzydła wiary.

Dlatego nie bój się tak bardzo TYCH dni.
Nie gardź nimi.
Nie unikaj wyzwań, które przynoszą i nie uciekaj od dyskomfortu.
Przekraczaj własne ograniczenia  i pokonuj słabości mocno ściskając Ojca za rękę. Sama nie jesteś w stanie tego zrobić.

Kiedy tylko zorientujesz się, że to TEN dzień, na przekór wszystkiemu uśmiechnij się do siebie i... rośnij moja Droga, rośnij!
Przyjdzie czas, kiedy rozkwitniesz danym ci przez Boga pięknem w całej pełni.


Dlaczego rozpaczasz, ma duszo,
I dlaczego drżysz we mnie?
Ufaj Bogu, jeszcze będę Go wielbił,
On moim wybawieniem i On moim Bogiem!
                                                                   Psalm 42;12




Trwać w zachwycie

18.8.18 Komentarze 12

Czasami to, co jeszcze niedawno było największym marzeniem, zaczyna przeszkadzać.
Uwiera, denerwuje, staje się źródłem naszej troski, czasami nieprzespanych nocy.

Tak. Dokładnie te same rzeczy, o które modlimy się z największą gorliwością, po jakimś czasie z kategorii cudu zostają zdegradowane do trudu.

Rzeczy powszednieją.
Zaczyna dochodzić do nas, że dobra materialne łączą się nie tylko z wygodą, ale i z odpowiedzialnością.

Czasami obecność drugiej osoby staje się normalnością. Cechy, które całkiem niedawno tak bardzo nam imponowały, zaczynają drażnić.
Uświadamiamy sobie, że udane małżeństwo to nie tylko wspólne śniadania i bezpieczne ramiona drugiej osoby, ale wysiłek i ciężka praca każdego dnia.

Wydaje nam się, że kiedy tylko wyniki będą dobre, kiedy tylko staniemy na nogi, kiedy tylko będziemy w pełni sił - to zawojujemy świat. W czasie choroby składamy sobie mnóstwo obietnic, z których rzadko wywiązujemy się tak do końca.
Z odzyskanym zdrowiem często wraca też stare nastawienie i dawne przyzwyczajenia.
A w planach był przecież nowy start i Bóg zawsze na pierwszym miejscu. Nie tylko kiedy trwoga...


O tak wiele rzeczy modlimy się miesiącami, nawet całymi latami, a potem zaczynamy nazywać je normalnością.
Przestajemy za nie dziękować. Przestajemy je nawet zauważać.

Nabieramy niezrozumiałej odwagi do tego, żeby narzekać na wysłuchane modlitwy. Robimy to bez cienia zażenowania.
Narzekamy na męża, choć żona brzmiało tak dumnie.
Na duży dom i te metry do sprzątania.
Na pracę, która była pracą marzeń jeszcze niedawno.
Na dzieci, chociaż pragnieniem największym było móc w ramionach trzymać to drobne ciałko. Przewijać, karmić, wychowywać..

Wkrada się taka pewność siebie - że mam i mieć będę. Że tak już zostanie na zawsze, że tak być musi... a musi?
Niekoniecznie.

Kiedy przestanie się nam chcieć, kiedy przestaniemy się starać, to życie do bólu znormalnieje. Wystarczy na chwilę odpuścić i zaprosić do naszego życia niezadowolenie, a codzienność zwyczajnie zacznie nam brzydnąć.
Nie będzie cudów - będą przypadki.
Nie będzie błogosławieństw, ale same odpowiedzialności.
Nie będzie radości z możliwości pracy, zostaną nam tylko bolące mięśnie i zmęczenie.
Nie będzie szczęścia ukrytego w drobiazgach. Będzie za to rutyna, znój i trud codzienności.

Czasami wystarczy przypomnieć sobie siebie samego sprzed kilku lat. Jak bardzo wtedy pragnęłaś tego, co dzisiaj już masz.
Warto sięgnąć pamięcią do tego czasu oczekiwania na cud i przypomnieć sobie własne myśli- jakie marzenia się wtedy snuło, jakie się miało wizje przyszłości.

Dobrze jest odzyskać ten zapał do wychowania nowego pokolenia, do kochania ponad wszystko i bez względu na wszystko.
Energię do działania i setki pomysłów
I do radości warto wrócić. Do tej, która sięgała zenitu, kiedy Bóg do prośby się przychylił i spełnił pragnienia naszego serca.

A ty? Pamiętasz siebie proszącą Boga o to, co dzisiaj już masz?
Czy nadal mówisz dziękuję? Czy nadal doceniasz? Czy jeszcze potrafisz trwać w spokojnym zachwycie nad swoją niezwykłą normalnością?

Obudź w sobie zapał i pracuj nad sposobem, w jaki patrzysz na swój świat, swoją rodzinę, codzienne obowiązki.
To jest praca! Jeśli chcesz trwać w zachwycie, musisz to pragnienie odnawiać w sobie każdego dnia.
Ja muszę na pewno. Muszę, bo pierwsza jestem ta winna zapominania.
Kiedy tylko w rękach ściskam wysłuchaną modlitwę, bardzo szybko się przyzwyczajam. Cuda mi normalnieją, a potem znowu zaczynam marzyć o czymś innym, pragnąć następnej rzeczy mając nadzieję, że właśnie to coś przyniesie mi chwilę zachwytu i szczęścia, z którym tak mi dobrze.
I wiem, że uśmiechasz się teraz pod nosem, bo masz podobnie. Wiem, że nie jestem w tym sama.

Dlatego tak się modlę gorąco do Ojca, żebym nie zapomniała od Kogo mam to wszystko co mam i że to wszystko tak naprawdę JEST wszystkim.
Wszystkim, czego potrzebuję do życia i do trwania przy Bogu.

Proszę też, żebym potrafiła trwać w zachwycie. Nie zachwycić się od czasu do czasu, ale trwać z nim codziennie.
Codziennie nie wierzyć, że na wyciągnięcie ręki mam raj, o którym po cichu marzyłam tyle lat. Że na randkę z Mężem mogę pojechać nad morze i jego brzegiem spacerować godzinami.
Żebym tylko nie zapomniała jak bardzo to wszystko było niemożliwe, jak bardzo za trudne, jak bardzo poza naszym zasięgiem.. a jednak jest. Bo Bóg jest dobry.
Żebym tylko nigdy nie marudziła że wiocha, że daleko od miasta, a do kina i sklepu kilometry niezliczone..
Żeby tylko nie zaczęły mnie denerwować te krowy, które rano i wieczorem blokują nam drogę.
Żeby tylko kurz z wiejskiej drogi nie zaczął mi przeszkadzać. Żebym tylko nie zapomniała o uśmiechu ścierając go z parapetów kilkanaście razy w tygodniu.



Żeby tylko trwać w zachwycie nad Panem i Bogiem mojego życia.
Nad Jego pięknem i nieskończoną miłością.
Nad łaską, która jest tak niepojęta.
Nad ochroną, której do końca nie rozumiem.
Nad dobrocią doświadczaną każdego dnia.

Żeby tylko trwać w zachwycie nad cudem zbawienia, nad modlitwami wysłuchanymi, nad marzeniami, które stały się rzeczywistością.

Żeby tylko trwać w zachwycie nad życiem. Z jego wyzwaniami, trudami i troskami... bo to przecież nieodłączna część życia po tej stronie wieczności.

Tego zachwytu i trwania w nim codziennie życzę sobie i Wam, moi Drodzy, też go życzę.





Kochana Mamo...

14.8.18 Komentarze 5

Kochana Mamo,

Jest takie jedno zdanie, które słyszałam od Ciebie niezliczoną ilość razy.
Odbija się echem w mojej głowie kiedy odbieram telefon ze szkoły.
Słyszę je gdzieś z tyłu głowy podczas tych wszystkich codziennych i zwykłych do bólu obowiązków.
Przypominam je sobie wtedy, kiedy nie mam siły pójść pod prysznic po wyczerpującym dniu.
Kiedy nie potrafię zasnąć, jeśli któreś z moich dzieci nocuje poza domem.
Kiedy kontrolowanie własnych emocji nie przychodzi mi łatwo.
Kiedy tak trudno jest mi być mamą mojej trójki..

Zrozumiesz, kiedy będziesz miała swoje dzieci.



Chcę Ci napisać, że miałaś rację.
Już rozumiem.
Tak wiele niezrozumiałych spraw widzę dzisiaj w zupełnie innym świetle.
Dzisiaj widzę wyraźniej.

Teraz już wiem, jak wiele wysiłku włożyłaś w moje wychowanie. W wychowanie całej naszej piątki..
Ile łez musiałaś otrzeć, ile nocy nie przespać, ilu wyjść i przyjemności sobie odmówić, ile razy powtarzać te same zdania. Do znudzenia.

Rozumiem, jak wiele kosztowało Cię karanie mojego zachowania. Jak trudno było Ci czegoś mi zabronić, coś nakazać, coś odebrać..
Dzisiaj wiem, że za bardzo mnie kochałaś, żeby pozwolić mi na wszystko i dać każdą rzecz, o którą prosiłam.

Zaczynam rozumieć, jak trudno jest wychować człowieka.
Widzę więcej odcieni szarości niż kiedykolwiek przedtem.
Bo w macierzyństwie nic nie jest czarno białe. Nic nie jest proste i oczywiste.
Dopiero teraz to wiem.

Teraz już wiem, ile wysiłku wkładałaś każdego dnia w dbanie o dom, ogród i o nas.
Teraz już wiem, ile Twojej ciężkiej pracy kryło się za naszymi rodzinnymi wakacjami, za szafą pełną czystych i wyprasowanych ubrań, tak hucznie odprawianymi urodzinami, za domowymi obiadami..
Teraz rozumiem Twoje zmęczenie.

Teraz mogę sobie wyobrazić, jak wielki ból przeszywał twoje serce po stracie Dziecka i jak wielką Bóg darował Ci siłę, kiedy stałaś nad Jej grobem w ten ciepły, marcowy dzień.
Tak często musiałaś ukrywać przed nami swoje łzy, które z pewnością nie raz płynęły w tym niewypowiedzianie trudnym okresie twojego życia.
Dzisiaj wiem, że byłaś tak silna dla nas.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jak trudno było Ci oddać swoją jedyną córkę obcemu Mężczyźnie tak wcześnie.
Jak trudno Ci było zaufać, że ta miłość nie skończy się tylko na słowach i niespełnionych obietnicach.
Dziękuję za to zaufanie.

Dzisiaj już wiem, że nie wszystko zależy ode mnie. Że moje wszystko nie zawsze jest wystarczające.
Dziękuję, że pokazałaś mi Kto uzupełnia nasze braki i do Kogo mogę zwrócić się z każdym jednym rozczarowaniem.
Dziękuję, że skierowałaś mój wzrok na Boga doskonałej miłości.
Dziękuję, że nauczyłaś mnie ufać Mu we wszystkim.

Dziękuję, że pokazałaś mi jak wybaczać.
Mogłabym usłyszeć setki kazań na temat miłości do drugiego człowieka, na temat kochania tych, którzy nas krzywdzą.. ale to, co Ty pokazałaś mi swoim życiem jest dla mnie cenniejsze, niż jakiekolwiek słowa.
Jesteś moją Bohaterką.

Chciałabym cofnąć czas.
Przekreślić każde przykre słowo wypowiedziane w Twoją stronę.
Żałuję tupania, trzaskania drzwiami, podniesionego głosu, braku wdzięczności.
Przepraszam.. chociaż wiem, że Ty już dawno wszystko rzuciłaś w niepamięć.


Dzisiaj mam swoje Dzieci.
Dopiero dzisiaj wiem.
Dopiero teraz naprawdę rozumiem i mogę docenić.

Dzięki temu jeszcze bardziej Cię podziwiam, jeszcze bardziej szanuję.
Teraz jeszcze bardziej Cię kocham, Mamo.



Peace Be Still

9.8.18 Komentarze 2

Jest taka piosenka, która wzbudza we mnie emocje nie do opisania.
To taka moja perełka, której Bóg używa do przeprowadzenia mnie przez te wszystkie zmiany.
Zdecydowanie już na zawsze będzie kojarzyć mi się z przeprowadzką na Kaszuby i z Bożą wiernością w naszym życiu.


Lauren uwielbiam i kiedyś o tym pisałam TUTAJ, ale to nie jej głos mnie porywa (chociaż cuuuudowny), ale prawda zawarta w każdym słowie.
Boża, nieprzemijająca prawda.

Jestem urodzoną panikarą i pesymistką. Potrafię w minutę zrobić z igły widły. W mojej głowie drobnostka staje się problemem nie do przejścia w mgnieniu oka.
Czasami nakręcam się tak bardzo, że z zamartwiania i stresu zaczynam chorować. Tak autentycznie chorować.

Dlatego jak powietrza pragnę Bożej obecności. To On jest moim Lekarzem i Lekarstwem.
Każdy z nas potrzebuje pokoju, który przekracza wszelkie ludzkie pojęcie i zrozumienie. W codzienności i w trakcie życiowych burz.
Taki pokój może dać TYLKO Bóg. Inne rzeczy to tylko tymczasowe zamienniki, które są w stanie dać nam tylko mylne wrażenie ukojenia. Podróbki prawdziwego wyciszenia.

Na jedno słowo naszego Ojca wszystko się uspokaja.
Każda wzburzona myśl i wiatr niepewności musi uspokoić się na Jego rozkaz.
On jest w łodzi.




Nie musisz bać się kolejnego rozdziału rozdziału twojego życia, jeśli znasz Autora całej historii.