Równowaga

11.5.17 Komentarze 2

O jedzeniu mogłabym pisać bez końca, bo kocham jeść.
Jem dużo, nawet bardzo dużo.
Kocham gotować, piec, próbować nowych smaków i eksperymentować w kuchni.
Zawsze lubiłam czytać o jedzeniu i przeglądać książki kucharskie. Niezmiennie od lat, świętowanie w moich oczach, łączy się zawsze z dobrym jedzeniem i wspólnym biesiadowaniem przy zastawionym stole.
Lubię też wiedzieć, co jem i jak to jedzenie wpływa na moje samopoczucie i codzienne funkcjonowanie.

Wierzę w detoks.
Wierzę w leczenie jedzeniem.
Wierzę, że powiedzenie jesteś tym, co jesz, nie jest tylko jakimś tam hasłem.
Nie raz doświadczyłam na własnej skórze niesamowitej mocy tego, co wkładamy do naszych ust, a raczej mocy tego, czego sobie odmawiamy. Uwolniłam się na przykład od męczącej mnie od dziecka alergii.
Dzięki jedzeniu warzyw przez tydzień ( tzw. post warzywny dr Dąbrowskiej ), nie mam nawet kataru siennego.
Jestem zdrowa. Ale o tym może innym razem..

Jestem przekonana o tym, jak ogromne znaczenie ma codzienna dieta i naprawdę lubię dobrze i zdrowo jeść, ale mimo to uważam, że zdrowe odżywianie staje się ostatnio nową religią.
Widzę ludzi, którym trudno znaleźć w tym wszystkim równowagę, którzy grzeszą jedząc tort na własnych urodzinach i kupując lody z dziećmi na wakacjach.
...

Wydaje mi się, że świat zwariował na punkcie jedzenia.
Piszę o tym, bo sama jakiś czas temu dałam się wciągnąć w zupełnie chory sposób patrzenia na jedzenie.
Doszłam do momentu, w którym informacje na ten temat, spływające do mnie z każdej możliwej strony, stały się dla mnie ciężarem trudnym do udźwignięcia.
Ta prawda o jedzeniu, zamiast mnie uwolnić, zniewoliła mnie wtedy zupełnie.
A teraz, tylko prześladuje.


Czasami trochę tęsknię za  normalnością  sprzed kilku lat.
Tęsknię za niewiedzą.
Niby dobrze jest wiedzieć.. ja jednak tak bardzo bym chciała znowu trochę pożyć w błogiej nieświadomości. Na chwilę uwolnić się od ciężaru, który w sobie noszę, od kiedy więcej wiem.
Mieć wolną głowę od miliona myśli na każdych zakupach spożywczych, w przerwie na kawę i kiedy zamawiam moją ulubioną pizzę z kurczakiem i brokułami.

Tęsknię za kupowaniem chleba bez wyrzutów sumienia.
Bez żałowania, że znowu nie upiekłam swojego, bo chociaż był w planach, to nie wyszło.. a w kupnych tyle chemii, dodatków, spulchniaczy.
Chciałabym iść do piekarni w poniedziałek i poprosić o chałkę i trzy bułki do tego. W środę kupić żytni na zakwasie, ale w czwartek najzwyklejszy. Biały. Ten niezdrowy. Z oczyszczonej pszennej mąki, bo akurat mam ochotę.
Chciałabym znowu w spokoju sumienia móc go zjeść w domu na śniadanie jeszcze ciepły, chrupiący, grubo krojony, z masłem i świeżym pomidorem ze szczypiorkiem. Popijać tą koślawą pajdę ciepłym mlekiem od krowy i.. mleka też się nie bać.
A to wszystko zrobić z przyjemnością. Bez rozważań o pszenicy genetycznie modyfikowanej, zupełnie nie takiej jak dawniej.
Bez myślenia o tym, jak mi to żołądek zakleiło i jelita, jak niewartościowe to pieczywo, i że jak tak dalej sobie będę  pozwalać  to skończy się chemią i rakiem gdzieś w jelicie.. Skończę, jak te biedne szczury, na których testowali wpływ strasznej pszenicy.
Przecież czytałam, to wiem.

Tęsknię, za domowym ciastem do kawy.
Za przerwą w ciągu dnia, w której nastawiam sobie ekspress, spieniam mleko - krowie niestety, bo roślinnych w kawie nie znoszę -  i kroję kawałek dla siebie i męża. Bez poczucia winy.
Tak bym chciała nie musieć kombinować, czym zastąpić białą śmierć.. tyle ciast już zrobiłam bez cukru, glutenu, bez jajek nawet..takich pysznych  pewniaków polecanych na blogach. Bo takie modne teraz są ciasta BEZ.
Każde jedno było.. zjadliwe. Nic więcej.
A ja nie chcę zjadliwych ciast!
Nie chcę miękkich ciasteczek owsianych, niesłodkich zakalcowatych babeczek.. tęsknię za smakiem, który da mi przyjemność z jedzenia.
Za smakiem sernika z twarogu na przykład.. nie z kaszy jaglanej, z tofu, dyni i innych takich. Po prostu z twarogu. Bo taki znam. Taki pamiętam z dzieciństwa i taki lubię zjeść do kawy z krowim mlekiem i płaską łyżeczką trzcinowego cukru.

Po latach wielkiej miłości do sernika już wiem, że kochać go wcale nie powinnam. Że wszystko w nim jest nie tak i nie zdrowe. I w sumie nie wiem, czy chciałam o tym wiedzieć.
Od czasu do czasu mogę sobie na takie grzechy  pozwolić, ale nie za często.

Naprawdę tęsknię za tym, żeby móc jeść ze smakiem i przyjemnością.
Żeby jedzenie było mierzone nie tylko miarą wartości odżywczych.
Chcę, żeby znowu mogło przynosić nieskomplikowaną radość w ciemne, zimowe popołudnie.
Bez tej całej ciążącej mi świadomości niszczenia sobie zdrowia kawałkiem domowego ciasta, zjedzonym do ulubionej latte.

Tęsknię, za zakupami.
Takimi na luzie, na których jak chcę- to kupuję, zachęcona reklamą, smakiem czy ładnym opakowaniem.
Teraz idę jak do biblioteki.
Świadoma zagrożeń czyhających na mnie w każdej puszce czy słoiku, czytam na potęgę. I choć nie do końca ogarniam te wszystkie E- ulepszczacze, to wiem, że nas powoli zabijają. Niszczą zdrowie mojej rodziny. Trują.
Więc zanim wybiorę majonez, to stoję i czytam.. w końcu i tak z bólem serca wkładam do koszyka mniejsze zło, bo tego idealnego nie ma. Do tego wściekła jestem na siebie, że nie zdążyłam swojego majonezu zrobić i jakiś syf będę miała w sałatce.

Tęsknię za czasami, w których nic nie musiało być tytułowane bio, ani żadne takie, bo wszystko było zdrowe.
Z ogródka, bez nawozów, bez chemii i z dobrych nasion. Rolnik był rolnikiem, a nie bawił się w małego chemika.
Można było rwać truskawki w krzaczka, jabłek nie trzeba było obierać.
Nie trzeba było szukać na targu starusieńkiej Pani z kilkoma marchewkami i jedną cukinią, żeby mieć pewność, co się będzie jadło.
Wtedy marchewka pachniała marchewką, czosnek nie przypływał z Chin, pomidor miał smak pomidora, a borówek nie było w grudniu na sklepowych półkach, ani truskawek w styczniu.

Tęsknię za tym, żeby po prostu cieszyć się jedzeniem.
Delektować się smakiem potraw, które znam i poznawać takie, których nigdy nie miałam okazji próbować. Bez pytań i dociekania, co mam na talerzu. I czy aby na pewno nie ma w tym daniu białego cukru, mąki, niezdrowych tłuszczy, albo jajek z chowu klatkowego.
A ostatnio słyszałam, że nawet te jajka od sąsiadki zza płotu, mają w sobie tyle złego, że lepiej z jajkami to na odległość..
No horror.

Chciałabym móc podać wam przepis na najlepsze ciasto czekoladowe, które kiedykolwiek jadłam - z cukinią.
Bez obawy czy wpasuje się w najnowsze trendy clean food, slow food, eko, bio, zdrowego stylu życia, fit, healthy & happy. Bez wątpliwości, czy nadal jestem odpowiedzialną mamą, która dba o zdrowie swoich dzieci.
Bo to ciasto czekoladowe, pierwotnie ma w składzie cukier i białą mąkę, proszek do pieczenia, kakao.. a z kakao też niby coś jest nie tak.
Już się trochę gubię.

Unikam czytania artykułów, które mówią mi, że wszystko jedno jak bardzo się staram - i tak nie dam rady uchronić moich dzieci przed rakiem. Bo i z powietrza, i z kostki do ubikacji, a nawet z białego papieru toaletowego- można go dostać.
W takich tekstach uświadamiane jesteśmy jak bardzo jest źle i że będzie tylko gorzej.
Żadnej praktycznej wskazówki, żadnej iskierki nadziei, żadnej pomocy, tylko fakty, które mnie akurat, bardzo psychicznie męczą.
Niestety dopiero po tym jak coś przeczytam to wiem, że to taki właśnie tekst..
Nie twierdzę, że takie artykuły kłamią. Najgorsze jest to, że wiem, że to najczęściej prawda najprawdziwsza.. ale momentami zazdroszczę temu zwykłemu Kowalskiemu, co o tych zagrożeniach pojęcia nie ma żadnego.

Wiem, jaka odpowiedzialność na mnie ciąży i źle mi z tym. Wiem, ile ode mnie zależy - zdrowie mojej rodziny, nawyki żywieniowe moich dzieci, ich umiłowanie do sportu i ruchu. Przecież wiem, jakie to wszystko ważne, jak na nas wpływa, ale.. nie chcę dać się zwariować.
Nie mogę!

Wystarczy mi równowaga. Taki mój własny  złoty środek w tym wszystkim.
Życiowy balans i dystans do ciągle zmieniającej się żywieniowej mody, a nie radykalne podejście do tematu. Nie wpadam w skrajności.

Nie wybrzydzam, kiedy jestem u kogoś w gości, nie noszę swoich pudełek na rodzinne imprezy.
Nie odmawiam sobie loda, kiedy idę z dziećmi do parku.
Jednego dnia piekę własny chleb, robię do niego pastę z cieciorki i domową wędlinę, innego dnia jemy bułki z Biedronki z serem i ketchupem o dobrym składzie.
W poniedziałek mam zawsze tyle na głowie, że mamy pomidorówkę z makaronem na obiad, ale we wtorek przygotowuję pełnowartościowy posiłek z odpowiednią ilością warzyw, grillowanym indykiem i niepaloną kaszą gryczaną.
Smażę na oleju kokosowym, solę solą morską bez antyzbrylaczy, kupuję ksylitol, pijemy wodę i świeżo wyciskane soki.
Lubię zrobić sobie zielone smoothie, a w sezonie szukam niepryskanych warzyw i hoduję swoje pomidory.
Ale lubię też zamówić sobie pizzę. Lubię zjeść białe pieczywo - chałkę z masłem i chrupiące bułki. Lubię pić gorącą czekoladę i czarną herbatę z cytryną.
A do filmu wcinam najczęściej domowy popcorn, chociaż prażony słonecznik i chipsy z jarmużu też są spoko.

Przyszedł dzień, w którym musiałam wybrać i trochę przystopować.
Bo kiedy jednym rzeczom mówiłam radykalne tak, innym mówiłam nie, też zazwyczaj bardzo radykalne.
Najczęściej, w trakcie tego żywieniowego szału, mówiłam nie mojej rodzinie. Bo chociaż wszystko to było też dla nich, to jednak bez nich.
Mąż mi świadkiem.
A potem w nocy nie spałam, układając w głowie zdrowe menu, co by każdemu z rodziny podpasowało.
Wieczorami szukałam nowych przepisów. W ciągu dnia godzinami siedziałam w kuchni.
To wszystko mijało się z celem.

Moje ciało to świątynia Bożego Ducha i dbam o nie najlepiej jak potrafię, ale nie.. nie dam się już więcej wciągnąć w pułapkę podporządkowania każdego aspektu mojego życia w imię zdrowia i długowieczności, choć kocham cieciorkę, fasolowe burgery i szpinak!
Wierzę, że nie tędy droga. Przynajmniej nie dla mnie.

W życiu jest czas na kuchenne eksperymenty, jaglane babeczki bez cukru i poranny jogging, a jest też czas na kupne ciasto i leniwy spacer po parku w niedzielne popołudnie.
Jeśli tylko mogę, używam zdrowszych zamienników. Jeśli jednak  zdrowszy zamiennik oznacza nieudane próby, większą ilość czasu spędzoną w kuchni, smak, którego nie akceptują moi domownicy.. odpuszczam.
Nie teraz.
I nie wariuję. Nie biczuję się za to w myślach.
Wrzucam na luz i szukam... równowagi żywieniowej, dla własnej równowagi psychicznej.

Znajdź swoją równowagę. Znajdź swój sposób na zdrowie i smak w jednym. To naprawdę się nie wyklucza!
Znajdź swój złoty środek. Coś, co wpasuje się w twój aktualny rytm dnia i tryb życia.
Coś, co będzie dla ciebie i twojej rodziny najbardziej odpowiednie na teraz.
Znajdź przyjemność w jedzeniu i nie bój się tej przyjemności! Myślę, że bez niej, nasze życie byłoby po prostu znacznie uboższe..
Działaj z mądrością i troską o własne zdrowie.
Kiedy trzeba, powiedz nie.
Kiedy uznasz, że to dla ciebie dobre, że warto - jedz z radością i bez wyrzutów sumienia!
Słuchaj siebie.

I pisze to kobieta, która właśnie skończyła produkować kolejny litr mleka kokosowego do puddingu z chia.
Bo na dzisiaj, to właśnie jest moja równowaga.
A co!










Dla wytrwałych, spisałam kilka cytatów Nigelli, którą lubię i szanuję, między innymi za ten jej luz we wszystkim.
I w podejściu do jedzenia też.. :)

Nigdy nie usłyszycie ode mnie ani słowa o 'zdrowej' żywności. Nie cierpię tego określenia, ale jeszcze większe obrzydzenie wzbudza we mnie współczesna mantra tzw. 'czystego jedzenia' (clean food). Nienawidzę tego newage'owego bełkotu dotyczącego jedzenia, tej wizji, że żywność albo szkodzi, albo cię leczy, że dobra dieta czyni cię dobrym człowiekiem i że ten człowiek oczywiście jest szczupły, gibki, silny i sprawny... Taki pogląd, zdaje mi się, jest niebezpiecznie blisko połączenia nazizmu (z jego ideologicznym kultem fizycznej doskonałości) i purytanizmu (z jego pogardą ciała i wiarą w zbawienie przez umartwianie.
(...)
Zawsze wierzyłam, że jedzenie przyrządzane dla siebie już z zasady jest dla nas dobre. I to nie tylko dlatego, że dobre, naturalne składniki są lepsze niż sztuczne wypełniacze, ale także dlatego, że gotowanie dla siebie jest samo w sobie nadzwyczaj pozytywnym działaniem, aktem dobroci. 
(...)
Osiągnięcie równowagi życiowej po części zależy od tego, czy zrozumiemy, że każdy dzień jest inny, więc i jedzenie powinno być urozmaicone. Bez słodyczy brakuje tej równowagi, a takie ograniczanie się, to początek obsesji, która jest mi z gruntu obca. Zauważam, że osoby, które zawsze mają w domu dużo czekolady i lodów, pieką ciasta i ciasteczka, nie mają z tym żadnych problemów, zaś znajomi, którzy na co dzień odmawiają sobie 'grzesznej przyjemności', w czasie wizyty wyjadają ciasto do ostatniego okrucha i wyskrobują lody do dna.
(...)
Wszystko co ma słodki smak, zawiera cukier. Ciasto z syropem z agawy nie jest ciastem bez cukru, choć ostatnio to modne przekonanie. Wiele osób prosi mnie i przepis na dietetyczny deser. Odpowiadam: nie jedz deseru. Nie czuję się winna - jedzenie słodkości do ważna część życia towarzyskiego i świętowania, a ja z przyjemnością włączę się w te obrzędy. Jeśli komuś się nie podoba, niech tego nie robi.






2 komentarze

Napisz komentarze
Kaja Tomalik
AUTOR
11 maja 2017 21:00 skasuj

Z chęcią poznam przepis na ciasto czekoladowe z cukinią;)

Odpowiedz
avatar
11 maja 2017 22:32 skasuj

Myślę, że się pojawi ;)

Odpowiedz
avatar